Renata Maternik
W Zabrzu czekali na nią jak na ważnego gościa
Renata Maternik pracowała po 18 godzin na dobę, wydawało jej się, że nic jej nie pokona, nie doleczyła jednej, a potem drugiej grypy. Skutki były fatalne.
To był koniec 2004 roku. Pani Renata, wtedy zaledwie czterdziestoparoletnia główna księgowa w dwóch dużych firmach miała pełne ręce roboty, koniec roku to zawsze bilanse, sprawozdania, zajęcia od świtu do nocy. Wcześniej przechodziła jedną, a potem drugą grypę. Zamiast leżeć w łóżku, chodziła do pracy. Skończyło się zapaleniem mięśnia sercowego. Pani Renata nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest śmiertelnie chora. – Ja, twarda baba, której wydawało się, że jest odporna i wszystko przetrzyma, nagle przestałam mieć siły na cokolwiek. Miałam stany podgorączkowe, każdy wysiłek sprawiał mi trudność, w moim organizmie zatrzymywała się woda. Doszło do tego, że musiałam spać na siedząco, bo gdy leżałam, dusiłam się – wspomina pani Renata.
Mąż zmusił ją do wizyty u profesora Andrzeja Cieślińskiego, który był wtedy szefem oddziału kardiologii w Szpitalu Klinicznym Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Profesor chciał ją natychmiast położyć w szpitalu. Wynegocjowała z nim, że choć święta Bożego Narodzenia spędzi z rodziną. – Córka mieszka jakieś 300 metrów od poznańskiego szpitala, tylko dlatego profesor zgodził się na to – mówi kobieta. – Na początku próbowałam przekonać go, że może wystarczą mi jakieś tabletki, że przecież nie mogę tak zostawić pracy, ale zaprosił do gabinetu mojego męża i powiedział mi, że to igranie z życiem – dodaje.
Walka o życie
Zaraz po świętach została przyjęta na oddział. Dopiero tam uświadomiła sobie, że jest bardzo ciężko chora. Narządy źle zaopatrywane przez uszkodzone serce w tlen przestawały pracować. Lekarze próbowali ratować jej umierające serce wszczepiając w marcu stymulator, ale to pomogło zaledwie na kilka tygodni. W kwietniu 2005 roku znalazła się na OIOM poznańskiego szpitala. Wtedy dowiedziała się, że jedyną szansą na uratowanie życia jest dla niej przeszczep serca. Przeszła trzy reanimacje, najmniejszy wysiłek doprowadzał do migotania komór. W maju została wpisana na listę pacjentów pilnie oczekujących na przeszczep.
– Wiedziałam, że cały czas muszę mieć przy sobie telefon komórkowy. Był 4 czerwca, wieczór, w malutkim telewizorze, który miałam na OIOM piosenki Hanki Ordonówny śpiewała Hanna Banaszak, miałam na uszach słuchawki, gdy zobaczyłam, że ktoś dzwoni do mnie z numeru telefonu, którego nie znałam. To był lekarz, koordynator transplantacyjny ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Powiedział, że najprawdopodobniej mają serce dla mnie i żebym poprosiła pielęgniarkę i lekarza dyżurnego, bo od tego momentu z nimi będzie rozmawiać – wspomina pani Renata.
Mąż i córka, którzy wcześniej byli u niej z odwiedzinami, przynieśli jej do szpitala torbę spakowaną na taką ewentualność. Przed północą była już w karetce, która zawiozła ją na poznańskie lotnisko. Wojskowym samolotem poleciała na lotnisku w Pyrzowicach. – Byłam świetnie przygotowana przez panią psycholog z poznańskiego szpitala do operacji, nie bałam się jej. Ale lotu tym niewielkim samolotem bałam się bardzo. Najbardziej tego, że na pokładzie dojedzie u mnie do migotania komór i mnie nie uratują. Lekarz, które ze mną leciał uspokoił mnie, że potrafi przeprowadzić reanimację w każdych warunkach – mówi kobieta.
Nowe życie
Około 3 nad ranem pani Renata była już w zabrzańskim szpitalu. Była piękna pogoda, niedługo miało świtać. Pani Renata mówi, że w Zabrzu wszyscy sprawiali wrażenie, że na nią czekali, że jest w tym szpitalu bardzo ważnym gościem. Gdy zapytała lekarza, czy operacja się uda, ten patrząc jej w oczy powiedział z pełną powagą, że NFZ płaci tylko za udane przeszczepy, więc musi się wszystko udać. – Dzięki panującej tam atmosferze byłam zupełnie spokojna – wspomina.
Nie była przygotowana na to, co będzie się działo po zabiegu. A było ciężko. Miała takie wrażenie, że gdyby nie skóra, która wszystko trzyma do kupy, jej organizm rozpadłby się na wiele kawałków. Z każdym dniem było jednak coraz lepiej. Tydzień po zabiegu pokonała pierwszy kryzys, bardzo mocną reakcję odrzuceniową. – Wykazała to biopsja, ja czułam się dobrze – mówi.Lekarze zmodyfikowali dawki leków immunosupresyjnych, biopsja wykonana za kolejny tydzień wykazała, że odrzut udało się pokonać.
Kolejny kryzys przyszedł, gdy uwolniona już od wszystkich kabli i cewników mogła stanąć przed lustrem. – Byłam przerażona tym, jak wyglądam. Przed chorobą ważyłam ponad 100 kilogramów. Gdy szłam na przeszczep, ważyłam o połowę mniej, prawie nie miałam piersi, a włosy wypadały mi garściami. Dla mnie, 45-letniej wtedy kobiety, to wszystko było bardzo trudne. Na szczęście akurat wtedy odwiedziła mnie moja młodsza córka, postawiła mnie do pionu – opowiada.
Transplantacja to siła medycyny
W lipcu była już w domu. Mąż jej przyjaciółki, Jerzy Górski, bohater filmu „Najlepszy”, triathlonista, mistrz świata w podwójnym Ironmanie, który dzięki sportowi wygrał z uzależnieniem od narkotyków, mobilizował ją do aktywnego życia. Gdy mówiła, że po tak długim okresie pobyty w szpitalu chce mieć święty spokój, przekonał ją, by wsiadła na rower, najpierw stacjonarny, a potem trekingowy. – Wyciągnął mnie z marazmu i do dziś wspiera przy organizacji różnych akcji promujących dawstwo organów – opowiada pani Renata.
Wie, że serce dostała od młodej dziewczyny. Stara się nie zmarnować tego daru. Działa w organizacjach i kampaniach społecznych, które propagują świadome dawstwo narządów, wróciła do pracy, choć już nie na tak odpowiedzialne stanowisko, na to zgody nie wyrazili lekarze, bierze udział w rajdach rowerowych, zawodach Nordic Walking. Od trzech lat jest najszczęśliwszą babcią na świecie, wnuczka jest jej największym skarbem.
– To dla niej za rok, kiedy już będę mogła, przejdę na emeryturę, mam zamiar jej poświęcić resztę swego życia oraz pracy wolontariackiej – mówi pani Renata. – Trzeba mówić o przeszczepach narządów, promować tę ideę, spotykać się z ludźmi. Kiedyś profesor Marian Zembala, powiedział, że transplantacji trzeba bronić jak dekalogu, bo to jest siła medycyny, a osoby po przeszczepach są tego najlepszym przykładem. Te słowa są dla mnie drogowskazem – dodaje.