55 lat temu wszystko się rozpoczęło
Dzisiaj mija 55. rocznica pierwszego udanego przeszczepienia nerki od zmarłego dawcy. 26 stycznia 1966 roku profesor Jan Nielubowicz oraz profesor Tadeusz Orłowski z Akademii Medycznej w Warszawie przeprowadzili ten pionierski zabieg. Asystował im m.in. Wojciech Rowiński. Z tej okazji 26 stycznia co roku obchodzony jest w Polsce jako Dzień Transplantacji. Pacjentkę, Danusię, dziewiętnastoletnią uczennicę szkoły pielęgniarskiej znieczulała do zabiegu doktor Ewa Mayzner. Dzisiaj prof. dr hab. n. med. Ewa Mayzner-Zawadzka jeszcze do niedawna kierowała Katedrą Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Z okazji rocznicy przypominamy fragmenty wywiadu z prof. Mayzner-Zawadzką opublikowanego przez nasz portal dwa lata temu.
Miała Pani poczucie udziału w pionierskim przedsięwzięciu, przełomowym wydarzeniu dla polskiej medycyny?
Prof. dr hab. n. med. Ewa Mayzner-Zawadzka: – Taka myśl nam nie przyświecała. Byliśmy młodzi, bardzo ciężko pracowaliśmy, w wielu sprawach byliśmy jeszcze dosyć naiwni, ale byliśmy dobrze praktycznie i teoretycznie przygotowani do takiego zabiegu. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat, niektórzy koledzy traktowali mnie jeszcze jak dziecko, po prostu wykonywałam na sali operacyjnej ich polecenia.
Byłam bardzo zaangażowana w pracę szpitala oraz kliniki chirurgii doświadczalnej na terenie kompleksu PAN, gdzie prowadzono badania. Nim przeprowadzili przeszczep nerki, a potem wątroby u człowieka, nasi chirurdzy musieli najpierw nauczyć się techniki wykonywania takich zabiegów. Dlatego przeszczepiali nerki psom, które potem ginęły. Opiekowałam się od początku do końca także świniami, na których przeprowadzano doświadczenia. W pewnym momencie stwierdziłam, że już nigdy więcej nie będę tego robić, że kończę z doświadczeniami na zwierzętach. Ale to wszystko zostało we mnie na zawsze.
Skąd decyzja o podjęciu studiów medycznych? Czy to rodzinna tradycja?
– Byłam sierotą, moi rodzice zginęli w czasie wojny. Zajęła się mną dalsza rodzina. Wujek bardzo chciał, żebym poszła na studia stomatologiczne. Nie dałam mu się na to namówić, ale żeby choć częściowo spełnić jego życzenie wybrałam się na studia lekarskie do Warszawy. To były piękne czasy, wspominam je z sentymentem. Mieszkałam w Zalesiu, na uczelnię miałam kilkanaście kilometrów.
Pół roku po operacji Danusia umarła. Pamięta pani ten moment?
– Pamiętam. To była niezwykle sympatyczna osoba, bardzo wszyscy przeżyliśmy, że zmarła. Trochę zagłuszyła to konieczność zajmowania się kolejnym pacjentem, dla którego szansą był przeszczep nerki. Stosowane wtedy leki immunosupresyjne dawały znacznie więcej skutków ubocznych, niż te, które dzisiaj zażywają pacjenci. Jednym ze skutków ubocznych były infekcje, np. zakażone krwiaki. Tymczasem wtedy poza takim ogólnym zbadaniem pacjenta nie mieliśmy zbyt wielu narzędzi diagnostycznych, musieliśmy polegać przede wszystkim na wyczuciu. Na wszystkie wyniki badań bardzo długo się czekało. Cały proces terapeutyczny był bardzo opóźniony, nawet o kilka tygodni.
Dzisiaj stosuje się celową antybiotykoterapię, wtedy stosowaliśmy takie antybiotyki, jakie wydawało nam się, że zadziałają. Infekcje, z którymi dzisiaj dobrze sobie radzimy wtedy były zmorą pacjentów po przeszczepach narządów.