Jan Stępniak: Wielki, heroiczny gest
– To heroiczny, wielki gest zgodzić się w obliczu tragedii na to, by spróbować pomóc innej osobie. Ja 11 kwietnia będę obchodził 10 rocznicę drugich urodzin, a rodzina mojej dawczyni będzie zapalać znicze na jej grobie. Pewno była czyjąś najukochańszą na świecie mamą, żoną, babcią.
Już dziesiąty rok żyjesz z przeszczepioną nerką. Dlaczego potrzebowałeś nowego narządu?
Jan Stępniak: To nie stało się nagle, inaczej, jak to bywa w przypadku wielu chorych. Od urodzenia chorowałem na celiakię, to choroba wywołana nadwrażliwością na gluten. Jeszcze jako dziecko, w 1997 roku, po zapaleniu płuc wylądowałem w szpitalu. Wtedy okazało się, że mam kiepskie wyniki badań moczu. Kolejne badania nie wykazywały poprawy. Okazało się, że mam chore nerki. Aż do 2004 roku byłem leczony farmakologicznie i właściwie nie odczuwałem żadnych skutków choroby. Tak było niestety tylko do czasu. W 2005 roku okazało się, że wymagam dializ otrzewnowych.
W jakim byłeś wtedy wieku?
– Miałem zacząć naukę w klasie maturalnej. 1 września było rozpoczęcie roku szkolnego, a ja 25 sierpnia miałem zakładany cewnik do dializy. Cewnik ten zakładany jest do brzucha, w czasie dializy wpuszcza się przez niego specjalny płyn, który zostaje tam przez kilka godzin. Potem jest wypuszczany, w ten sposób krew czyści się ze szkodliwych produktów przemiany materii.
Moje życie na dializach było pełne ograniczeń. Codziennie około g. 18 podłączałem się do maszyny, rano około g. 6 odłączałem się, by zdążyć do szkoły. Nie mogłem nigdzie wyjechać, mogłem najwyżej na kilka godzin wyrwać się do miasta. W ostatnich miesiącach przed przeszczepem musiałem podłączać się do maszyny także w ciągu dnia, co jeszcze dodatkowo utrudniało mi funkcjonowanie. Na dializach przebrnąłem przez studia, choć musiałem zamienić je na naukę zaoczną. Mieszkam we Wrześni, nie miałem tutaj możliwości nauki na studiach dziennych. Licencjat pisałem już z nową nerką.
Kiedy zadzwonił telefon z informacją, że jest dla ciebie nerka?
– To było 11 kwietnia 2007 roku. Telefon z kliniki w Bydgoszczy zadzwonił o g. 4.20, odebrał go mój tata. Z jednej strony bardzo się cieszyłem. Z drugiej był strach, bo dawczynią nerki dla mnie była znacznie ode mnie starsza, bo 51-letnia kobieta. Andrzej Marciniak, koordynator w zespole transplantacji nerek w Bydgoszczy u profesora Zbigniewa Włodarczyka namawiał lekarzy, żeby spróbować, bo ta nerka była dla mnie bardzo dobra, była zgodność w 19 na 20 punktach. W przypadku nerki wiek nie jest taki ważny, to narząd, który do późnego wieku może być w bardzo dobrym stanie. Dzisiaj, po 10 latach widać, że to była dobra decyzja. Warto wspomnieć, że Andrzej Marciniak sam jest osobą po przeszczepie nerki.
Co czułeś, gdy przekonałeś się, że nowa nerka pracuje?
– Przeżyłem trochę strachu, bo nowa nerka zaczęła pracować dopiero w 11 dniu po przeszczepie. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego skoro ta nerka pracowała u innego człowieka, u mnie nie rusza i to mimo leków. Lekarze uspokajali mnie, że nerka zaczyna czasem pracować dopiero po jakimś czasie od przeszczepu.
Jakie jest twoje nowe życie?
– Zupełnie inne od życia na dializach, to życie pełnią życia. Biorę na stałe leki, muszę o siebie dbać, ale normalnie żyję, nie odczuwam żadnych dolegliwości. Prowadzę własną firmę, dużo pracuję. Pływam, biegam, ukończyłem ćwiartkę triatlonu. Podróżuję, byłem np. w RPA.
Myślisz czasem o osobie, dzięki której żyjesz?
– Myślę, nie tylko zresztą o niej, ale także o jej bliskich. To heroiczny, wielki gest zgodzić się w obliczu tragedii na to, by spróbować pomóc innej osobie. Ja 11 kwietnia będę obchodził 10 rocznicę drugich urodzin, a rodzina mojej dawczyni będzie zapalać znicze na jej grobie. Pewno była czyjąś najukochańszą na świecie mamą, żoną, babcią. Nie sposób o tym nie myśleć.