Michał Świątek: Cieszę się każdym dniem i każdą chwilą
Michał Świątek z Poznania już dwa razy dzięki przeszczepowi dostał szansę na nowe życie. Uprawia sport, pracuje, cieszy się każdą chwilą spędzoną z najbliższymi.
Problemy zdrowotne Michała zaczęły się, gdy miał 18 lat. Na nogach zrobiła mu się jakaś dziwna wysypka, miał kłopot z chodzeniem. Dwa dni po uzyskaniu pełnoletności trafił do szpitala. – Lekarz żartował nawet, że mogę już sam podpisywać wszystkie dokumenty, niepotrzebni są do tego moi rodzice – mówi Michał.
Lekarze stwierdzili u niego kłębuszkowe zapalenie nerek. Rozpoczęli leczenie, usunęli mu profilaktycznie migdały, żeby nie były źródłem ewentualnego zakażenia. W 95 proc. przypadków po chorobie nie zostaje żaden ślad. Michał miał pecha.
Ostatnie wakacje
Po pięciu latach leczenia lekarka prowadząca Michała powiedziała mu szczerze, że wyniki tak się pogorszyły, że potrzebne będą dializy. Rósł poziom kreatyniny, w moczu było coraz więcej białka. – Zbliżają się wakacje, wykorzystaj je maksymalnie, jak tylko można. W wrześniu, na dializach, twoje życie się zmieni – mówiła.
Michał mówi, że ma wspaniałych rodziców, miał bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Szczęśliwe i aktywne – jeździł na nartach, na rowerze, na łyżwach, dużo pływał i chodził po górach. – Gdy zachorowałem, zacząłem się zastanawiać, czy nie żyłem zbyt aktywnie, czy zbytnio nie eksploatowałem swojego organizmu – opowiada.
Wspomina, że gdy usłyszał diagnozę, na chwilę popadł w depresję. Szybko jednak wziął się w garść. – W czasie ostatnich wakacji przez dializami nauczyłem się jeździć konno – wspomina.
W momencie rozpoczęcia dializ był studentem Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. To był rok 2000, wtedy jeszcze dializy wyglądały trochę inaczej, niż dzisiaj, nie było takiego sprzętu. Spędzał na dializach cztery godziny dziennie. Tak sobie wszystko poukładał, by nie tracić zajęć na studiach. Czasem karetka odwoziła go ze stacji dializ prosto na uczelnię. – Podczas dializ próbowałem się uczyć, przygotowywać do egzaminów – opowiada.
Mówi, że dializy ratują życie ciężko chorych, ale życie na nich wcale nie jest łatwe. Są na przykład dosyć rygorystyczne ograniczenia dotyczące ilości spożywanej wody, a bardzo chce się pić. Niektórzy radzą sobie ssąc kostki lodu. – Ja stałem przy zlewie, odkręcałem wodę, nabierałem jej do ust i zaraz wypluwałem. Chciałem choć poczuć jej smak – mówi.
Nie minął rok, gdy znalazła się dla niego nowa nerka. To był czerwiec, Boże Ciało, Michał, ministrant, z wyprasowaną albą w rękach wychodził już na procesję. Nagle w całym domu zabrzmiał głośny dzwonek telefonu stacjonarnego. – Proszę jechać na ostatnią dializę, a potem przyjechać do nas, bo jest dla pana nerka – usłyszał.
Po operacji konieczne były jeszcze dwie dializy, a potem nowa nerka podjęła pracę. Michał wie tylko tyle, że dostał ją od kobiety w średnim wieku. Szybko wrócił do normalnego, aktywnego życia. Zawiesił rentę i poszedł na cały etat do dobrze płatnej pracy w banku, został doradcą ds. kredytów hipotecznych. – Nikt w pracy nie wiedział, że jestem po przeszczepie nerki. Z jednej strony bałem się, że mnie mogą zwolnić, z drugiej nie chciałem, by mnie traktowano ulgowo – mówi.
Koledzy i koleżanki wiedzieli tylko, że jest słabszego zdrowia, bo w razie infekcji musiał się kłaść do szpitala. Poznał dziewczynę i ożenił się, wybudowali z żoną w Poznaniu dom, zaczęli wyjeżdżać na wakacje.
Druga szansa
Michał mówi, że to nie jest tak, że podarowany narząd wystarcza do końca życia. – Po przeszczepie żyje się ze świadomością, że jest się jak bąbel na wodzie – opowiada.
Po 12 latach nerka odmówiła posłuszeństwa, trzeba ją było usunąć. Michał znowu trafił na dializy. Musiał się już przyznać do choroby w pracy. Okazało się, ze niepotrzebnie się bał, wszyscy podeszli do tego z wielką życzliwością. Trzy razy w tygodniu wychodził pół godziny wcześniej z pracy, by zdążyć na dializy. Do domu wracał nawet o g. 23. – Bywałem potwornie zmęczony, gdyby nie pomoc żony nie dałbym rady – przyznaje. Urodził mu się syn. Kacperek.
Po półtora roku dostał kolejną szansę, Siedzieli z żoną w ogrodzie, gdy nagle pojawiła się u nich pielęgniarka z oddziału transplantologii. – Michał, zbieraj się, jest dla ciebie nerka – powiedziała. To był rok 2013, były już telefony komórkowe, ale oboje z żoną zostawili swoje komórki w domu. Na szczęście mieszkają niedaleko szpitala, w którym wykonano przeszczep, koordynator transplantologiczny znał ich adres.
Tym razem przeszczepiono mu nerkę starszej pani. Najprawdopodobniej zginęła potrącona przez tira. Michał wrócił do pracy. – Osoby po przeszczepach muszą zażywać leki immunosupresyjne, co obniża ich odporność. Moja praca polegała na nieustannych kontaktach z ludźmi, co sprzyja niestety zarażeniom. Zachorowałem na poważną infekcję. Postanowiłem zrezygnować z pracy w banku, zacząłem pracować jak doradca na własną rękę, w domu. Prowadzę też paru firmom księgowość. Dzięki temu mogę spędzać więcej czasu z synkiem, cieszę się każdym dniem i każdą chwilą – opowiada.
Mówi, że bardzo często myśli o swoich dawczyniach, a także ich rodzinach. Jest im bardzo wdzięczny. Ma świadomość, że konieczny może być trzeci przeszczep. Po ostatnich dializach została mu przetoka w ręce. – Chirurg naczyniowy powiedział, że można by ją zamknąć, ale w sumie to jeszcze może się okazać kiedyś potrzebna. Dlatego została – mówi Michał.
Michał Świątek z synem