Pierwszy telefon zastał go w kopalni
– Byłem już w zasadzie pewny, że umrę, że nie ma dla mnie żadnego ratunku – mówi Tadeusz Flak. Wątroba znalazła się dla niego w ostatniej chwili.
Pan Tadeusz przez lata był przekonany, że jest okazem zdrowia. Pracował na kopalni, co prawda na dole, lecz w dozorze, w dziale wentylacji, ale i tak musiał zjeżdżać w niepełnym wymiarze czasu pod ziemię. W dzieciństwie przeszedł jakąś operację, potem okazało się, że zaraził się wirusem żółtaczki typu B, ale wyszedł z tego bez uszczerbku na zdrowiu. O tym, że coś jest nie tak dowiedział się zupełnie przypadkowo, w czasie badań okresowych. – Lekarzowi nie spodobały się wyniki badań krwi, miałem kiepską morfologię, bardzo mało płytek krwi. Wysłał mnie na szczegółowe badania. Okazało się, że jestem zarażony wirusem żółtaczki typu C. Choroba była już zaawansowana, doszło do uszkodzenia wątroby, do jej marskości. Wątroba to takie laboratorium naszego organizmu, bez niej nie sposób żyć, nie da się jej niczym zastąpić, jeszcze nikt nie wymyślił sztucznej wątroby – opowiada mężczyzna.
Nie miał jeszcze wtedy nawet pięćdziesiątki. Trafił pod opiekę szpitala w Raciborzu, był leczony m.in. trzykrotnie interferonem. Przez osiem lat udało mu się walczyć chorobą. W końcu jednak lekarze powiedzieli mu szczerze: „Życie może panu uratować tylko przeszczep wątroby, nie ma dla pana żadnego innego sposobu leczenia”. Załamał się. Na duchu podtrzymywała go między innymi pielęgniarka z Raciborza. Opowiadała mu, że ma kontakt z pacjentką po przeszczepie wątroby, że kobieta świetnie sobie radzi. – Pielęgniarka ma na imię Rita. Tak, dokładanie tak, jak patronka od spraw niemożliwych – opowiada pan Tadeusz.
W październiku 2013 roku został wpisany na listę oczekujących na nową wątrobę. Trafił pod opiekę Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego im. Andrzeja Mielęckiego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.
Pierwszy telefon z informacją, że prawdopodobnie znalazł się dla niego dawca zastał go w kopalni pod ziemią. – Szukał mnie dyspozytor. Przekazał mi informację, że moja żona prosi o pilny kontakt – wspomina. Okazało się, że szuka go szpital. – Jest dawca wątroby. Co prawda jeszcze jeden pacjent jest brany pod uwagę, ale wydaje mi się, że ten narząd trafi do pana – usłyszał od lekarza. Wyjechał na górę. Kąpał się z telefonem pod ręką, by mieć ciągły kontakt ze szpitalem. Okazało się, że lepszym biorcą będzie jednak drugi pacjent. Pozostało mu czekać na kolejną szansę. Z tygodnia na tydzień czuł się coraz gorzej. Kolejny telefon zadzwonił w maju. 29 maja, w wieku 58 lat, pan Tadeusz dostał drugie życie. Dawcą narządu był 42-letni mężczyzna. – Po operacji zacząłem się czuć, jakby mi ubyło 20 lat. I psychicznie i fizycznie – opowiada mężczyzna. Po przeszczepie został poddany dwukrotnie kuracji anty HCV, za drugim razem pozbył się wirusa C.
Przeżył jeden kryzys, gdy wydawało się, że zaczyna się proces odrzucenia narządu, ale wyszedł z tego obronną ręką. Teraz o tym, że jest po przeszczepie, przypomina mu tylko konieczność regularnych badań i zażywania leków. Przeszedł na emeryturę i żyje pełnią życia. Podróżuje, odwiedził m.in. Stany Zjednoczone, zaczął uprawiać sport – biega, jeździ na rowerze pływa. Bardzo chętnie bierze udział w kampaniach społecznych promujących świadome dawstwo narządów m.in. “Kampania Drugie Życie” Jest wdzięczny za każdy dzień swojego życia. – Za ten dar, bez którego nie miałbym szans – dodaje.
Tadeusz Flak w sztafecie podczas tegorocznego Biegu po Nowe Życie w Warszawie.