Drugie zwycięstwo Marty
9 lat temu Marta Zdunkowska otrzymała nową nerkę i uwolniła się od dializ. Teraz pokonała koronawirusa.
Nagła choroba
Marta Zdunkowska mieszka w Pionkach w powiecie radomskim. O tym, że jest bardzo poważnie chora dowiedziała się nagle. Poczuła się tak źle, że karetka pogotowia zabrała ją z ulicy do szpitala. Tam po dokładanych badaniach okazało się, że ma m.in. podwyższony poziom kreatyniny we krwi, lekarze zdiagnozowali u niej niewydolność nerek. Zdecydowali, że w jej przypadku konieczne będą dializy.
– Co drugi dzień spędzałam w stacji dializ cztery godziny, zawoziła mnie tam karetka, potem odwoziła do domu – opowiada Marta.
Mówi, że dializy choć chorym z niewydolnością nerek ratują życie, to wiążą się z różnymi niedogodnościami. To na przykład rygory dotyczące przyjmowania płynów. Kobieta mówi, że nie miała nigdy wcześniej żadnych objawów poza jednym epizodem, gdy jej mocz zrobił się ciemny, wręcz czekoladowy. Wtedy jednak lekarze uznali, że to nie jest nic poważnego.
Nowe życie dzięki dawcy
Z czasem lekarze uznali, że w przypadku Marty najlepszym rozwiązaniem będzie transplantacja nerki. Przeszła pomyślnie kwalifikację. 25 października Uniwersytecki Szpital Kliniczny nr 1 im. Norberta Barlickiego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi zawiadomił ją, że znalazł się dawca. Dzień później odbyła się transplantacja. Zabieg się powiódł, nerka szybko podjęła pracę. Marta wróciła do normalnego życia.
– Oczywiście, muszę pilnować leków i wizyt kontrolnych, ale to jednak ogromna różnica w stosunku do tego, co było na dializach – mówi kobieta. Jest bardzo wdzięczna dawcy i jego rodzinie za nowe życie.
Zakażenie koronawirusem
Gdy w Polsce wykryto pierwsze przypadki zakażenia koronawirusem, pani Marta, zgodnie z zaleceniami lekarzy zaczęła na siebie bardziej uważać, unikać dużych skupisk ludzi. – Oczywiście, to nie było tak, że zabarykadowałam się w domu. Wychodziłam załatwiać różne sprawy, np. do banku – mówi.
Gdy pojawiły się u niej objawy przeziębienia, nie była zaniepokojona, miała podwyższoną temperaturę, ale nie przekraczała ona 37, 5 stopni Celsjusza. Skontaktowała się z lekarzem, który na telewizycie zalecił jej m.in. antybiotyk. – Po kilku dniach zaczęłam mieć duszności. Brakowało mi tchu tak bardzo, że nie mogłam rozmawiać, spałam na siedząco. Nic nie jadłam, piłam tylko wodę – opowiada pani Marta.
Już drugi raz w życiu o tym, że jest poważnie chora, dowiedziała się przypadkiem. W firmie, w której pracuje jej brat, stwierdzono u jednego z pracowników zakażenie koronawirusem. Przebadano zarówno pracowników, jak i ich rodziny. Test u brata Marty wyszedł ujemny, ale u niej dodatni.
– Nie wiadomo, gdzie się zakaziłam. Lekarze mówią, że z powodu zażywania leków immunosupresyjnych mam obniżoną odporność, a przeziębienie dodatkowo mogło ją osłabić – mówi Marta.
Wygrała z koronawirusem
Karetką przewieziono ją do Radomskiego Szpitala Specjalistycznego przekształconego w szpital jednoimienny zakaźny, a stamtąd do Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie bo lekarze uznali, że konieczna będzie także konsultacji nefrologów.
– Miałam chwilę zwątpienia, gdy czułam się już tak źle, że było mi wszystko jedno, marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu, ale potem zaczęło się poprawiać. Jestem bardzo zadowolona z opieki, dziękuję lekarzom, bo wyzdrowiała,. Najważniejsze to walczyć, nie poddawać się – mówi Marta.
To nie pierwsza jej wygrana z poważną chorobą, w 2014 roku pokonała sepsę.