Historie ludzi


Podziel się

Dowiedz się więcej o akcji

Czytaj

Transplantacja płuc uratowała Beacie życie

 

Mąż Beaty był przeziębiony, więc gdy znalazły się dla niej płuca, nie mógł pojechać z żoną do szpitala i wspierać jej przed operacją. Zamiast niego towarzyszyła jej przyjaciółka, Ewa. Przyjechała tak jak stała, w efektownym, ślubnym makijażu. Następnego dnia rano odprowadziła Beatę aż do drzwi bloku operacyjnego.

Nikt nie przypuszczał, że to mukowiscydoza

Mukowiscydoza to choroba genetyczna. Jednym z jej głównych objawów jest wzmożona produkcja śluzu i jego zaleganie m.in. w narządach układu oddechowego i pokarmowego. Wydzielina zalegająca w płucach i oskrzelach utrudnia oddychanie, staje się przyczyną nawracających zakażeń bakteryjnych.

W Polsce badania przesiewowe pod kątem mukowiscydozy wykonuje się każdemu nowo narodzonemu dziecku w szpitalach. Beata jest trzydziestoparolatką. Gdy się urodziła, takich badań jeszcze w Polsce nie wykonywania. Do 15 roku życia nic specjalnie złego z jej zdrowiem się nie działo. – Chorowałam co prawda na zapalenia oskrzeli leczone syropami i wapnem, ale nikt nie przypuszczał, że ich przyczyną może być mukowiscydoza – opowiada.

Miała 15 lat, gdy trafiła do Wojewódzkiego Centrum Pediatrii “Kubalonka” w Istebnej z podejrzeniem gruźlicy. Wykonano jej wtedy m.in. rezonans magnetyczny, który wykazał rozstrzenie oskrzeli. Nikt nie wiedział, jaka jest ich przyczyna, skąd się wzięły. Beata żyła normalnie, aktywnie, pracowała. Dopiero w wieku 24 lat po badaniach genetycznych w Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc w Rabce-Zdroju zdiagnozowano u niej mukowiscydozę.

– Pojawił się u mnie lekki bunt. Na szczęście choroba oszczędziła mnie choć o tyle, że nie zaatakowała także układu trawiennego – mówi Beata.

Jeszcze jakieś 2-3 lata żyła w miarę normalnie, ale potem jej stan zaczął się pogarszać. Tadeusz Bold, ordynator oddziału pulmonologii i nowotworów płuc w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 5 im. św. Barbary w Sosnowcu po tym, jak z niewydolnością oddechową znalazła się w szpitalu powiedział jej, że musi zakończyć karierę zawodową, bo większość doby będzie musiała spędzać po tlenem. – Postanowiłam wtedy, że założę własną działalność gospodarczą, zajęliśmy się z mężem poligrafią – opowiada.

Lekarz nie był pewien, czy ją jeszcze zobaczy

Przypadek sprawił, że jej stan gwałtownie się pogorszył. Stało się to po tym, jak do domu Beaty i jej męża trafił kot. – Okazało się, że mam straszne uczulenia na kocią sierść – mówi Beata. Od tego czasu musiał już przez całą dobę korzystać z koncentratora tlenu. Gdy w 2016 roku po raz drugi znalazła się pod respiratorem, lekarze powiedzieli jej, że konieczne może się okazać wprowadzenie jej w stan śpiączki i wykonanie tracheostomii.

– Walczyłam sama ze sobą, by się przystosować do CPAP, nieinwazyjnego aparatu wspomagającego oddychanie. To nie było proste, tak mocno tłoczył powietrze do moich płuca że myślałam, że się uduszę – wspomina. – Gdy następnego dnia doktor Bold przyjechał do szpitala powiedział mi szczerze, że miał ogromne obawy, czy się jeszcze spotkamy – dodaje.

Wtedy zapadła decyzja, że musi zostać poddana kwalifikacji w kierunku transplantacji płuc w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Pracujący tam specjaliści uznali, że transplantacja jest dla niej jedynym ratunkiem na uratowanie życia. Gdy dostała list z Centrum Organizacyjno – Koordynacyjnego ds. Transplantacji „Poltrasnplant” z informacją, że została wpisana na listę osób oczekujących na przeszczepienie cieszyła się. Na początku 2018 roku jej stan jeszcze bardziej się pogorszył. W marcu została wypisana do domu już z respiratorem. 6 kwietnia na wyświetlaczu jej komórki pojawiła się informacja, że dzwoni do niej ktoś z numeru Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. – Myślałam, że to rutynowy, comiesięczny telefon z pytaniem, jak się czuję, w jakim jestem stanie – mówi Beata.

Nowe płuca Beaty

Ale to była Bogumiła Król, koordynator transplantacyjny. Beata usłyszała, że znalazł się dla niej dawca. – Człowiek czeka na przeszczep i jednocześnie się go boi. Zaczęłam wymieniać powody, dla których to nie ja powinnam teraz otrzymać płuca – od przebytego niedawno przeziębiania po ból zęba. Jeden za drugi. A Bogumiła Król cierpliwie odpowiadała mi, że to nie są wystarczające powody, by rezygnować – mówi.

Dała się przekonać. Dostała pół godziny na to, by się spakować, szpital wysłał po nią karetkę. – Mieszkaliśmy wtedy w Sosnowcu, więc mieliśmy do Zabrza blisko – mówi Beata.

Jej mąż był wtedy chory, nie mógł jej towarzyszyć i wspierać przed zabiegiem. Zadzwoniła do Ewy, przyjaciółki, która jest pielęgniarką. Ewa była wtedy akurat na próbnym makijażu przed czerwcowym ślubem. Powiedziała, że zaraz przyjedzie do szpitala. Siedziała z Beatą całą noc, rano odprowadziła ją pod drzwi bloku operacyjnego.

Beata zadzwoniła do doktora Bolda. Wpadła w taką panikę, że zaczęła się dusić. Lekarz uspokajał ją przez telefon, pomogło. – Najbardziej w pamięci utkwił mi moment, gdy pielęgniarka przyniosła mi płyn dezynfekcyjny prosząc, by się nim umyć i dokładnie wygolić wszystkie włoski na ciele, na nogach, rękach. Właśnie zapach tego płynu pamiętam do dzisiaj – opowiada Beata.

Na blok miała pojechać o godzinie 5, to się przedłużyło o półtorej godziny. – Nerwy zaczynały narastać – mówi. Opowiada, że na bloku już czekali na nią anestezjolodzy i pielęgniarki. Chwilę jeszcze trwało, nim zespół upewnił się, że pobrane płuca będą dla niej dobre. Marzyła już tylko o tym, by zasnąć. Gdy ciągle z nią rozmawiający lekarz anestezjolog Michał Kręt  zapytał, czy ma jakieś życzenie, powiedziała, że chce już być pod narkozą. Przyłożył jej do ust maskę, po dwóch oddechach zasnęła. Obudziła się już na własnym oddechu, bez respiratora. – Miałam w całym ciele multum rurek, ale żyłam, oddychałam. Choć wszystko mnie bolało, to oddychałam bez ograniczeń – mówi. Zabieg transplantacji przeprowadzili świetni lekarze: Maciej Urlik, Tomasz Stącel i Remigiusz Antończyk

Beata powiada, że cudownym doświadczeniem był pierwszy spacer, jeszcze w szpitalu. Wszystko kwitło, było pod deszczu. – Zapach ozonu był dla mnie cudowny – mówi. Zaledwie cztery miesiące po transplantacji wróciła do pracy. Mówi, że często myśli o dawcy, o osobie, która podarowała jej życie. – Przeszczepy są po to, by normalnie żyć. Studiuję elektroradiologię, miałam praktyki w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, zobaczyła, jak to wszystko wygląda nie ze strony pacjenta. Lekarze śmieją się, że przeszczepili mi nie tylko płuca, ale też zamiłowanie do medycyny – mówi Beata. Jest także wolontariuszką Fundacji Śląskiego Centrum Chorób Serca.


Bieg po Nowe Życie

Czytaj więcej...
Partnerzy