Henryk Kulikowski
Jestem życiowym optymistą
– Często słyszę pytanie, czy się nie bałem, bo przecież gdy przeszczepiano mi nerkę i trzustkę, te zabiegi były jeszcze nowością. Nie bałem się, wręcz przeciwnie, pielęgniarki musiały studzić mój optymizm – opowiada Henryk Kulikowski.
Ile mieszka w Polsce osób takich jak pan, po przeszczepie dwóch narządów, nerki i trzustki?
– Takich dokładnych danych nie znam. Wiem, że w ciągu 42 lat transplantacji w Polsce podjęto 362 próby przeszczepienia trzustki. Ile było prób przeszczepienia nerki i trzustki, nie wiem. Wiem o 3-4 osobach, które tak jak ja żyją z dwoma przeszczepionymi narządami. Ja żyję nawet z trzema, bo prowadząc badania naukowe lekarze zaobserwowali, że trzustka znacznie lepiej się przyjmuje, jeśli jest przeszczepiona razem z dwunastnicą. Dlatego mnie przeszczepiono także fragment dwunastnicy dawcy. Zabieg przeprowadził profesor Marek Durlik, lekarz, który jako pierwszy w Polsce przeszczepił jednocześnie nerkę i trzustkę. Było to zaledwie rok przed moją operacją.
Nie bał się pan? Poddał się pan zabiegowi, który był jeszcze w Polsce nowością…
– Często słyszę pytanie, czy się nie bałem. Nie bałem się, wręcz przeciwnie, pielęgniarki w stacji dializ musiały studzić mój optymizm. Mówiły, że po przeszczepie wcale nie jest zawsze tak wspaniale, że nie zawsze zabieg się udaje, że wracają do nich pacjenci, u których doszło do odrzucenia narządu albo jakiś powikłań. Jako urodzony optymista nie bardzo przejmowałem się tym, co mówiły. Dopiero potem, w szpitalu, już po zabiegu przekonałem się, że faktycznie nie zawsze można liczyć na stuprocentowe powodzenie operacji.
Jak to się stało, że pana własne narządy przestały spełniać swoją rolę?
– W wieku 18 lat zachorowałem na cukrzycę. Choroba uszkodziła moje nerki do tego stopnia, że konieczne okazały się wspomniane dializy. Pierwszą miałam 26 września 2011 roku, ostatnią 16 marca 2016 roku. 86 dializ. Jeździłem prywatnym samochodem do stacji dializ do Rzeszowa, 50 km od miejsca zamieszkania. Jeśli dializy miałem popołudniu, rano jechałam jeszcze do pracy. Gdy miałem je rano, do pracy jechałem koło g. 13-14. To, że pracowałem, pozwalało mi zapomnieć o chorobie.
Nie miał pan ani jednego momentu załamania?
– Najgorzej zniosłem wiadomość, że niezbędne są dializy. W szpitalu w Rzeszowie lekarz powiedział mi wtedy, żebym się nie załamywał, że zrobią mi badania kwalifikacyjne do przeszczepu i być może uda się za jednym zamachem pozbyć i jednej cholery, i drugiej, czyli choroby nerek i cukrzycy. To było dla mnie światełko w tunelu, uwierzyłem, że wszystko będzie dobrze.
Podarowane narządy pracują bez zarzutu?
– Wszystkie badania wychodzą bardzo dobrze, w normie mam i cukier i kreatyninę. Jedyna rzecz, której muszę sobie odmawiać to sok grejfrutowy, bo obniża odporność. Poza tym żyję pełnią życia. Pracuję, zarządzam dużą firmą. Hobbystycznie uprawiam 20 hektarów ziemi odziedziczonej po rodzicach. Mam kukurydzę, rzepak, pszenicę ozimą, jęczmień. Oczywiście, ciągniki są teraz klimatyzowane, więc jest łatwiej niż kiedyś, ale ja to naprawdę lubię, do niczego się nie zmuszam.
Jestem także aktywny fizycznie. Na Biegu po Nowe Życie poznałem ludzi z Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji. Niedługo potem z mistrzostw Polski dla osób po przeszczepach przywiozłem cztery medale. Jest mi łatwo uprawiać sport, bo jestem wysoki i szczupły.
Bieg po Nowe Życie to przede wszystkim edukacja…
– To jest bardzo ważne. Sam jak tylko mogę propaguję ideę transplantacji. Spotykam się młodzieżą, mówię o tym w mediach. Przekonuję, że przeszczep to nowe życie.