22 września 2023
Nowe życie Doroty
Dorota Przygodzka przeszła udaną transplantację serca w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. – W nocy przed transplantacją umierałam – opowiada.
Przeczytaj także: Przebudowali serce maluszka
Dorota urodziła się z wadą serca, kardiomiopatią z niescalenia mięśnia lewej komory. To rzadko występująca wrodzona kardiomiopatia, która zaczyna z czasem dawać różne groźne dla życia objawy – u chorego rozwija się niewydolności serca, pojawiają się zaburzenia rytmu serca, najczęściej częstoskurcz komorowy, wzrasta zagrożenie zatorami. Zdarza się, że choroba doprowadza do nagłego zgonu sercowego.
Dorotę zdiagnozowano w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu
Dorota od dziecka była pod opieką specjalisty kardiologa, ale nie miała postawionej prawidłowej diagnozy. Dopiero gdy już na studiach trafiła pod opiekę Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, po wykonaniu dokładnych badań, m.in. rezonansu magnetycznego serca, lekarze stwierdzili, że cierpi właśnie na ta kardiomiopatię.
Kardiowerter to urządzenie ratujące życie
Wtedy jeszcze nie było mowy o konieczności transplantacji serca, ale lekarze zdecydowali, że ze względu na groźne zaburzenia rytmu Dorota musi mieć wszczepiony kardiowerter-defibrylator. To niewielkie urządzenie, najczęściej wszczepione pod skórę i połączone elektrodą lub elektrodami z sercem, które cały czas monitoruje pracę tego narządu. W razie pojawienia się groźnych dla życia zaburzeń rytmu urządzenie jest je w stanie przerwać wysyłając impuls elektryczny.
– Żyłam z kardiowerterem-defibrylatorem przez 10 lat, nie raz urządzenie to uratowało mi życie – opowiada Dorota.
Mówi, że zdarzało się, że interwencje kardiowertera-defibrylatora miała nawet raz na tydzień. Z czasem lekarze uznali, że Dorota powinna zostać wpisana na aktywną listę pacjentów oczekujących na przeszczepienie serca. To jest lista, na której są pacjenci mniej pilnie wymagający transplantacji, którzy mogą czekać na zabieg poza szpitalem.
Wydolność serca Doroty zaczynała spadać
Tak było aż do 2019 roku. – Wydolność mojego serca zaczęła spadać. Wybraliśmy się pewnego dnia ze znajomymi na wędrówkę po restauracjach. Gdy wróciłam do domu, zaczął boleć mnie brzuch, miałam mdłości. Byłam przekonana, że albo zaraziłam się jelitówką, bo jedna z koleżanek dopiero co taką chorobę przeszła, albo zaszkodziło mi jedzenie – wspomina Dorota.
Dolegliwości nie mijały, Dorota zgłosiła się do lekarza rodzinnego. Zrobiono jej USG, które ujawniło, że w brzuchu kobiety zbiera się woda. Dorotę przyjęto na oddział gastroenterologiczny, tam po konsultacji psychiatrycznej zaordynowano jej leki psychotropowe uznając, że jej dolegliwości mogą być kwestią psychiki. – Na szczęście kilka dni później miałam planową kontrolę w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Lekarze już mnie ze szpitala nie wypuścili – wspomina Dorota.
W noc przed przeszczepem Dorota umierała
Leki, które jej tam zaczęto podawać poprawiły jej stan, zaczęła czuć się znacznie lepiej. Ale do domu wrócić nie mogła, bo frakcja wyrzutowa lewej komory jej serca spadła do około 10 proc., podczas gdy za prawidłową wartość uważa się 50-70 proc. Lekarze przenieśli Dorotą na listę pacjentów pilnie oczekujących na transplantację serca. – Wyjdę stąd albo z nowym sercem, albo w worku – napisała wtedy na Instagramie.
Dorota czuła się coraz gorzej, leki poprawiające pracę jej coraz bardziej słabnącego serca dawały dużo skutków ubocznych, wymioty i bóle brzucha wróciły ze zdwojoną siłą. W dodatku nie chronił jej już kardiowerter, bo złamała się elektroda, więc cały musiała być podłączona do aparatury monitorującej pracę serca. Mogła chodzić tylko do łazienki i na korytarz. Przy myciu pomagały jej mama lub opiekunka. Coraz bardziej chudła, nie pomagały już nawet nutridrinki.
W noc przed transplantacją przyszedł kryzys. – Czułam, że dzieje się coś bardzo złego. Poprosiłam pielęgniarkę, by zawołała lekarza. Pani doktor zrobiła mi na łóżku USG serca. Zdecydowano, że trzeba u mnie zastosować kontrapulsację wewnątrzaortalną za pomocą urządzenia pośrednio wspomagającego krążenie krwi, bo doszło do niedokrwienia innych narządów – opowiada Dorota.
Ostatnie zdjęcie przed transplantacją
Przeczytaj także: W drodze do bionicznej nerki i narządów od zwierząt.
Serce od 47-letniej dawczyni
Rano poczuła się trochę lepiej, zjadła nawet śniadanie. Obiadu już nie dostała, ale jej to nie zdziwiło, pomyślała, że może konieczne będą jakieś kolejne zabiegi i musi mieć pusty żołądek. Lekarka, która się nią opiekowała przyszła jej powiedzieć, że znalazło się dla niej nowe serce. – Czułam się, jakby wygrała szóstkę w totolotka – mówi Dorota.
Dostała serce 47-letniej dawczyni. Po przeszczepie bardzo szybko zaczęła wracać do zdrowia. Po opuszczeniu szpitala pojechała do rodziców na wieś. Kupiła sobie rowerek treningowy, zaczęła intensywną rehabilitację.
Dorota bardzo szybko, bo już w trzy miesiące po transplantacji wróciła do pracy. To praca zdalna, w domu, więc miała takie możliwości. – Teraz będą chciała zrealizować różne odłożone przez chorobę marzenia, jak lot samolotem. Bałam się podróżować z kardiowerterem, obawiałam się, że dojdzie gdzieś za granicą do wyładowania. Po przeszczepie w przełamaniu różnych lęków pomogła mi psychoterapia – opowiada Dorota.
W oczekiwaniu Dorotę wspierał partner
Dorota pomaga edukować
Dorota chce też spłacić dług, dlatego zaangażowała się w promocję transplantologii. Na Instagramie ma konto o nazwie przeszczep_i_ona, gdzie wiele o tym pisze. – Odzywa się do mnie wiele osób, same czekają na transplantację albo czekają ich bliscy, szukają wsparcia, chcą porozmawiać – opowiada Dorota. Ona sama czekając w szpitalu czytała m.in. historie osób po przeszczepieniach na transplantologia.info. Już z nowym sercem wzięła dwa razy udział w Biegu po Nowe Życie.
Portal Transplantologia.info wspiera Aegon Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie S.A.