Cieszy się życiem
Półtora roku temu w zabrzańskim Śląskim Centrum Chorób Serca lekarze przeszczepili Edycie Kaczorowskiej serce młodej kobiety. Pani Edyta miała wtedy niespełna 45 lat. Dzisiaj, choć bywa ciężko, cieszy się każdym dniem nowego życia.
Pani Edyta mieszka we Wrocławiu, z zawodu jest ekspedientką. To właśnie dzięki badaniom, jakie musiała przejść jako nastolatka, by dostać się do szkoły dowiedziała się, że coś nie tak jest z jej sercem. – Mama zabrała mnie do kardiologa, potwierdził, że mam kardiomiopatię przerostową, ale powiedział, że na razie nic nie trzeba z tym robić. To były zupełnie inne czasy – wspomina.
Kardiomiopatia przerostowa to genetycznie uwarunkowana choroba polegająca na występowaniu samoistnego przerostu lewej komory serca, bywa odpowiedzialna m.in. za nagłe zgony młodych ludzi. U pani Edyty długo nie dawała objawów. Kobieta poszła do pracy, wyszła za mąż, urodziła dwójkę dzieci. Była już po trzydziestce, gdy pojawiły się pierwsze dokuczliwe objawy choroby. – To było migotanie przedsionków, na początku napadowe, z czasem przeszły w przetrwałe migotanie. Strasznie szybko się męczyłam brakowało mi tchu, czasem po zrobieniu kilku kroków musiałam odpocząć – opowiada. – Nie wyglądałam na osobę chorą. Słyszałam od bliskich: jesteś młoda, weź się w garść, a naprawdę czułam się fatalnie – dodaje.
Woda w płucach
Okazało się, że na tą samą chorobę cierpią także jej brat oraz jej siostra i jej syn. Z czasem lekarze zdecydowali, że trzeba jej wszczepić kardiowerter, urządzenie, które w razie konieczność impulsem elektrycznym przerywa groźne dla życia zaburzenia rytmu serca. Z powodu choroby jej organizm przestał sobie radzić z wydalaniem nadmiernej ilości wody, często zbierała jej się w płucach. Kobieta dusiła się, wiele razy miała w szpitalu ściąganą wodę. Okazało się też, że ma niedomykalność zastawki trójdzielnej. W szpitalu, do którego trafiła, lekarze zaproponowali jej operację, jednak mąż i syn upierali się, by skonsultować ją jeszcze w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Dr n. med. Roman Przybylski, który ją zbadał powiedział, że niezbędny będzie przeszczep i to już ostatnia chwila, by go wykonać. Znalazła się na pilnej liście.
– To był szok. Nie tylko dla mnie, ale także dla mojej rodziny – wspomina. Mąż kupił jej książkę Ady Szklarz, kobiety, która najdłuższej w Polsce czekała na nowe serce, a potem przeszła w Zabrzu udany przeszczep. – Czytając ją miałam momentami wrażenie, że czytam o sobie – opowiada.
Spędzała już wtedy życie w szpitalach, we Wrocławiu i w Zabrzu. Zapadła decyzja, że musi usunąć wszystkie zęby leczone kanałowo, aż siedem. Po przeszczepie mogłyby stać się źródłem zakażenia. Po 70 dniach wpisania na pilną listę znalazło się dla niej nowe serce.
– Przyszedł do mnie uśmiechnięty lekarz z informacją, że ma szczęście i na jego dyżurze zdarzają się przeszczepy. Powiedział, że jest dla mnie serce – wspomina. – Bałam się, chyba każdy się boi – mówi.
Pani Edyta wspomina, że po operacji obudziła się jako inny człowiek. Nie potrafiła chodzić, mówić, wszystkiego musiała się na nowo uczyć. Jej rehabilitacja trwała bardzo długo, bo w szpitalu spędziła pół roku. Lekarze mówili, że jej narządy dostawały za mało tlenu, stąd jej stan. Wysiadły jej nerki i musiała być dializowana, zapadało się płuco i przeszła aż dwie operacje, które uchroniły ją od konieczności usunięcia tego narządu.
Infekcja może być groźna
– Teraz, półtora roku od operacji, też miewam różne dolegliwości. Mam czasem tak silne, napadowe bóle głowy, że wymiotuję, cierpię na reumatoidalne bóle stawów, jak zjem coś, czego nie powinnam, mam okropne dolegliwości wątroby. Ale żyję, byłam już w góry, mogę pójść na siłownię. Dla mnie to wielkie szczęście, że mogę się normalnie ruszać – cieszy się.
Lekarze zezwolili jej już, by zabrała od mamy swojego psa. Spędził tam rok, pani Edyta musiała się z nim rozstać ze względu na zagrożenie infekcjami. Musi unikać dużych skupisk ludzi, nie może np. robić zakupów w supermarketach zimą, gdy jest najwięcej zachorowań na grypę i przeziębienia. – Wcześniej nie zwracałam uwagi na to, ile osób przychodzi do sklepu z katarem, kaszlących. Dla mnie to może być śmiertelnym zagrożeniem – mówi.
Stara się wspierać w walce innych chorych. Teraz mocno trzyma kciuki za Elżbietę, 63-latkę, z która leżała w szpitalu na jednej sali. Stan kobiety się pogorszył. – Ale jest już w Zabrzu, więc jest nadzieja – mówi pani Edyta.