Czekał na nowe serce albo na śmierć
Krzysztof Izajasz mieszka na wsi po Drezdenkiem, prowadził szkołę nauki jazdy w Gorzowie Wielkopolskim. Miał kilka samochodów, sekretarkę, zatrudniał instruktorów. Gdy prowadzi się własną firmę, trudno pójść na zwolnienie lekarskie. Pan Krzysztof nie raz chodził do pracy przeziębiony, zamiast położyć się do łóżka. Gdy miał 50 lat, dopadła go straszna rwa kulszowa. Uziemiła go na trzy miesiące, ból był tak silny, że musiał brać ogromne ilości środków przeciwbólowych. cierpiał. Gdy wstał z łóżka okazało się, że w zasadzie musi się uczyć chodzić od nowa.
– Czułem się źle, byłem słaby. Lekarze zdiagnozowali u mnie kardiomiopatię rozstrzeniową. Do dziś nie wiadomo, czy to pozapalna, czy przez zbyt duże ilości leków. Przez pięć lat zażywałem leki i jako tako funkcjonowałem. Wydolność serca zaczęła potem spadać, w 2012 roku w szpitalu w Gorzowie Wielkopolskim lekarze wszczepili mi kardiowerter-defibrylator, urządzenie, które czuwa nad pracą serca i interweniuje, gdy jest to potrzebne – mówi pan Krzysztof.
Czuł się coraz gorzej. zaczął miewać zadyszkę, problemy z chodzeniem. – Pewnego dnia w domu poczułem się tak źle, że poprosiłem żonę, by zawiozła mnie do szpitala – opowiada.
Tak zaczęła się walka o jego życie. Już wtedy lekarz ze szpitala w Drezdenku powiedział mu, że do szpitala w Gorzowie Wielkopolskim przyjeżdża dr. n. med. Marcin Misterski z Kliniki Kardiochirurgii i Transplantologii UM w Poznaniu, który kwalifikuje pacjentów do przeszczepów serca. – Przeszczep serca? Byłem w szoku, że lekarze są w stanie wykonać taką operację, nie chciałem w to uwierzyć – wspomina pan Krzysztof.
Wyszedł do domu, ale szybko znowu trafił do szpitala. W gorzowskiej placówce podłączyli mu pompy z różnymi lekarstwami, to trzymało go przy życiu. – Już nie byłem w stanie dojść do poradni, w której przyjmował dr Misterski. Poprosiłem, by przyszedł do mnie do sali. I przyszedł, sympatyczny, uśmiechnięty, pyta o Krzysztofa Izajasza, Mówię, że to ja. A on na to, że już zapoznał się z moja historią – wspomina pan Krzysztof.
Chciał żyć
Doktor z Poznania zaproponował, że w jego przypadku rozwiązaniem może być wszczepienie specjalnej pompy wspomagającej pracę serca. Nosi się ją w torbie, można wyjść ze szpitala. – Mówił mi też o tym, że mogę zostać zakwalifikowany do przeszczepu, opowiadał o tym, jak wygląda później życie, że nie ma się odporności, że zażywane leki różnie działają na psychikę i emocje. Powiedziałem mu, że chcę żyć, mam dla kogo, że mam jeszcze marzenia i wiele do zrobienia – opowiada mężczyzna.
Wyznaczono mu termin badań w Poznaniu. Nie doczekał. Pewnego dnia, gdy przyszła do niego w odwiedziny żona zobaczyła, że dzieje się coś bardzo złego. Narobiła rabanu, zadzwoniła do doktora Misterskiego a ten porozmawiał z profesorem Markiem Jemielitym, szefem poznańskiej kliniki, zorganizowali transport dla pana Krzysztofa. Udało się go wyprowadzić z ciężkiego stanu, ale już nie nadawał się do powrotu do domu. Został wpisany na pilną listę do przeszczepu. – Takie oczekiwanie jest bardzo trudne, bywają chwile zwątpienia, płacze się w nocy w poduszkę, przed oczami staje człowiekowi jego całe życie – mówi pan Krzysztof. – Jest się gotowym na to, żeby przejść ciężką operację, jaką jest przeszczep, ale trzeba też być gotowym na śmierć, liczyć się z nią. Był już taki moment, że lekarze powiedzieli mojej żonie, że jeśli w ciągu dwóch, trzech tygodni nie znajdzie się serce, umrę – wspomina.
Czekał niedługo, 2,5 miesiąca. Leżał na „sali szczęścia”, jak nazywają ją w poznańskim szpitalu, bo wszyscy, którzy tam leżeli, dostali nowe serca i przeżyli zabiegi. Nigdy nie zapomni telefonu od doktora: „Krzysiu dostałeś serce”, – Zacząłem płakać z żalu, że ktoś umarł. – Do dzisiaj nie daje mi to spokoju. Jestem temu człowiekowi niezwykle wdzięczny za to, że nosił oświadczenie woli – mówi.
Pan Krzysztof do pracy już nie wrócił, firmę musiał zamknąć, żyje z niewielkiej renty. Ale choroba zmienia podejście do świata, człowiek zaczyna się cieszyć każdym dniem, drobiazgami. 14 czerwca pan Krzysztof będzie obchodził trzecią rocznicę nowego życia. Jego kolega z sali, Tadeusz, dostał serce dwa miesiące później. Bardzo się zaprzyjaźnili. Tadeusz jest muzykiem, skrzypkiem. Gdy po przeszczepie z powodu leków trzęsły mu się ręce i nie mógł nic w nich utrzymać, był pewien, że już nie wróci do muzyki. Rehabilitant przyniósł mu patyk i kazał ćwiczyć, jak ze smyczkiem. – Pół roku temu Tadeusz z kolega grali na ślubie mojej córki – opowiada pan Krzysztof.
Chętnie spotyka się z ludźmi i opowiada, co przeszedł, może da komuś choremu nadzieję, a może jego historia zachęci kogoś do podpisania oświadczenia woli. Mówi, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak nagle potrafi zaatakować człowieka choroba. Sam uprawiał sport, grał w piłkę ręczną, do dzisiaj w szkole podstawowej wiszą jego nie pobite rekordy lekkoatletyczne, m.in. w skoku w dal. – Potem nagle człowiekowi zupełnie zmienia się życie – mówi.