Nowa nerka pana Tomka
Tomasz Czarnecki mieszka w Olsztynie z żoną i trójką dzieci, z zawodu jest ciastkarzem, pracuje jako kierowca i magazynier. Spełnia swoje marzenia, objechał m.in. całe polskie wybrzeże. Na deser zostawił sobie Hel, pojechał tam z rodziną w połowie października. Nie marnuje nowego życia.
Początek problemów? Był 2008 rok, pan Tomek zachorował na kłębuszkowe zapalenie nerek. Nawet nie wie, kiedy dokładnie zaczęła się choroba, nic go nie bolało, nie miał żadnych szczególnych objawów. Zaczął się niepokoić, gdy jego mocz przybrał kolor kawy. Lekarz natychmiast zlecił wykonanie różnych badań, okazało się, że w moczu mężczyzny są krew i białko, co jest objawem choroby nerek.
Wyniki się pogarszały
Dwutygodniowe leczenie antybiotykiem niewiele dało, pan Tomek dostał skierowanie do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie. Tam zajęli się nim nefrolodzy. Zaordynowane przez nich leczenie przyniosło poprawę. Lekarze zalecili wykonanie biopsji nerek. – Moje wyniki cały czas się pogarszały. Biopsję udało się zrobić dopiero za czwartym razem, wcześniej na przeszkodzie stanęło m.in. przeziębienie – opowiada pan Tomek.
Zdiagnozowano u niego nefropatię IgA, najczęstszą postać kłębuszkowego zapalenia nerek. Lekarze zdecydowali o konieczności podania sterydów. – Przybrałem na wadze 20 kilogramów – wspomina pan Tomek.
Udało się powstrzymać postęp choroby, ale nie na długo. Jesienią 2017 roku lekarze stwierdzili progres choroby, kolejna biopsja wykazała, że nerki ledwo już pracują. Zapadła decyzja o chemioterapii. Pan Tomek co trzy tygodnie trafiał do szpitala na dokładne badania, jeśli wyniki krwi były dobre, dostawał kroplówkę. – Miałem kiepskie samopoczucie, byłem osłabiony, przerzedziły mi się włosy, zdarzyło się, że wymiotowałem – opowiada mężczyzna.
Poziom kreatyniny w jego krwi na chwilę spadł, ale potem poszedł w górę. Przed czwartą chemioterapią okazało się, że ma bardzo nisko poziom białych ciałek we krwi. Zapadła decyzja o tym, że konieczne są dializy. Zrobiono u niego przetokę na ręce umożliwiającą podłączenie do sztucznej nerki, jednak na to, by z niej korzystać, trzeba odczekać kilka tygodni od zabiegu. Pan Tomek nie miał tyle czasu, założono mu rurkę do tętnicy szyjnej. – Mimo dializ cały czas pracowałem. W pracy bardzo poszli mi na rękę, dostałem ogromne wsparcie – mówi pan Tomek. – Starłem się w ogóle żyć normalnie mimo dializ. W czasie wakacji na Dolnym Śląsku gościnnie dializowałem się w Lubaniu, zdobyliśmy Szrenicę i Śnieżkę – dodaje.
Mężczyzna został wpisany na listę pacjentów oczekujących na przeszczepienie nerki. Jego żona zdecydowała , że jeśli tylko będzie to możliwe, zostanie dawcą. Mieli stawić się na badania w Warszawie. – Lekarze mówili, że pewno nim dojdzie do badań, dostanę nerkę od zmarłego dawcy – mówi pan Tomek.
Nowe życie na urodziny
I tak się stało. 30 grudnia, gdy pan Tomek ma urodziny, o 9 rano zadzwonił telefon. Jego żona zaczęła zastanawiać się, kto jako pierwszy zadzwonił z życzeniami. Okazało się, że to telefon ze szpitala z informacją, że jest dawca, ale pod uwagę brani są także inni pacjenci i jeśli nerka dla niego będzie najbardziej odpowiednia, zadzwonią ponownie.
– Zdążyłem się wykąpać i wypić kawę, gdy odbierając ponownie telefon dowiedziałem się, że mam się stawić w szpitali – mówi pan Tomek. – Dostałem najwspanialszy prezent, jaki mogłem sobie wymarzyć, nową nerkę – dodaje.
Wie, że ma nerkę 42-letniej kobiety. Nie ma dnia, by o niej nie myślał, jest bardzo wdzięczny jej rodzinie za to, że nie wyraziła sprzeciwu, by pobrać narządy. Mówi, że żyje teraz zupełnie inaczej, stara się nie przejmować błahostkami. Angażuje się w edukowanie społeczeństwa, czym jest transplantologia, brał udział w „Biegu po Nowe Życie” w Warszawie.
– Nadal pokutuje taki stereotyp, że człowiek po przeszczepieniu narządu nadaje się już tylko do tego, by pójść na rentę. Trzeba to zmieniać, pokazywać ludziom, że po przeszczepieniu można w pełni korzystać z życia, realizować plany, marzenia – mówi pan Tomek.
Zdjęcie: pan Tomek z żoną Małgorzatą