Historie ludzi


Podziel się

Dowiedz się więcej o akcji

Czytaj

Nowa nerka zaczęła od razu działać

 

Czesław Dembiński jest doktorantem na Katedrze Meblarstwa Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Jest jednym z najlepszych doktorantów, miał przyznawane stypendia naukowe. Oto jego historia.

Jak to się stało, że potrzebowałem nowej nerki? Do dziś lekarze nie postawili właściwie diagnozy. Według nich musiałem chorować kilka lub kilkanaście lat, zanim dowiedziałem się o tym. Dziś, kiedy sięgnę pamięcią do przeszłości, dzięki doświadczeniu dostrzegam pewne symptomy, ale wtedy były one dla mnie niezauważalne. Jedynym objawem było podwyższone ciśnienie krwi. Jego wartości były jednak na tyle małe, że lekarze nie reagowali na to. Z czasem ciśnienie rosło aż do wartości około 180/220 na 140/180. Nadal jednak czułem się dobrze. Mój los odmienił się po tym jak, udałem się do okulisty z pofałdowanym dnem oka. Była to reakcja organizmu właśnie na wysokie ciśnienie. Okulista po analizie zdjęć poradził mi natychmiast udać się do Olsztyna do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego. Tak się zaczęło. Można powiedzieć, że za sprawą oka okulista uratował mi życie.

Przeszczep? Jaki przeszczep!

Zostałem położony na oddziale kardiologii, a po tygodniu na nefrologii (wtedy nie umiałem nawet powtórzyć tej nazwy). Leżałem obok (według mnie) pacjentów z bardzo poważnymi chorobami nerek. Jednak podczas obchodu nie robili oni na lekarzach żadnego wrażenia. Kiedy lekarze podeszli do mnie, ordynator powiedział o potrzebie przeprowadzenia poważnej rozmowy. Zamurowało mnie. Byłem pewien, że usłyszę wyrok, że zostało mi może pół roku życia. Kiedy dowiedziałem się, że chodzi o dializy i być może przeszczep trochę mi ulżyło. Dotarło to do mnie dopiero po około dwóch godzinach. Wtedy się załamałem. Myślałem, że to się po prostu nie może przydarzyć. “Przeszczep – słyszałem o czymś takim, ale przecież mnie nie może to spotkać. W życiu nie ma się aż takiego pecha” – myślałem.

Przypomniały mi się opowieści babci, że ktoś gdzieś u nich na wsi w czasach wojennych umarł na to samo, że strasznie spuchł, że skóra pękała, że wył z bólu. Miałem wtedy kilka lat i nie przykładałem do tego uwagi, ale w szpitalu opowieść ta odżyła. Po głowie krążyła mi myśl: “więc to na to mam umrzeć, w takim wieku”. Miałem wtedy 33 lata.

Co czułem, gdy lekarze powiedzieli, że przeszczep to najlepsza forma leczenia? Trudno to opisać. Z jednej strony jakiś rodzaj życiowej złości na to wszystko, z drugiej milion pytań. Człowiek nie wie wtedy nic i się boi. Bardzo długo trwa walka z samym sobą o zaakceptowanie tego stanu rzeczy. Myśli kotłowały mi się w głowie, nie dało się skupić na niczym innym. Wartości, którymi dotąd żyłem zeszły na dalszy plan.

Strach paraliżuje

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że sama operacja nie jest zbyt obciążająca. Najbardziej stresująca jest podróż na zabieg, ten czas od chwili otrzymania telefonu do podpisania zgody.

Telefon otrzymałem w sobotę rano 10 sierpnia 2013 roku. Byłem wtedy na wakacjach. Po pierwszych słowach: “Dzień dobry. Tu Wojciech Kobryń – chirurg transplantolog, mam dla pana nerkę” zapomniałem o wszystkich innych sprawach i głowę zajęła mi już tylko jedna – przeszczep. Rozmowa była krótka. Lekarz spytał, kiedy mogę być w Olsztynie, powiedział też, co mam zabrać. Oczywiście najpierw spytał o zgodę na przeszczep. Człowiek jest tak zestresowany, że chciałby odmówić. Strach paraliżuje, ale gdzieś tam przebija się zdrowy rozsądek, który mówi – zgódź się. Najlepiej jest podjąć tę decyzję wcześniej. Porządnie przemyśleć wszystko, żeby w tej jednej chwili być pewnym, czego się chce. Podczas tej rozmowy nie ma czasu ani siły na myślenie. Potem pozostało już tylko dojechać do szpitala. Niestety stres nie pozwalał mi na prowadzenie samochodu. Podwiózł mnie brat.

W szpitalu czekaliśmy na zespół transplantacyjny. Przyjechał około g. 19. Potem badanie i decyzja o operacji. Zameldowanie na oddziale i przygotowanie do zabiegu. Stukanie w drzwi i nawoływanie personelu, że na bloku czeka już zespół transplantacyjny z nerką wcale nie pomagało, na szczęście była przeciwwstrząsowa tabletka, bo inaczej chyba bym zwariował.

Na bloku nie chciałem niczego widzieć. Odwróciłem wzrok i czekałem na narkozę. Kiedy się obudziłem, widziałem lekarzy w kitlach i z maskami na twarzach. Bardzo chciałem do łazienki, ale w tym czasie i stanie jakoś nie skojarzyłem faktów, że parcie moczu to najlepsze co mogę poczuć, było to dla mnie coś normalnego, naturalnego.

Po operacji obudziłem się z poczuciem wielkiego szczęścia. Myślałem wtedy: “tak długo czekałem, tyle stresu, tyle nadziei i już po… tak po prostu.” Pacjentka obok powiedziała, że mam już około 0,5 litra moczu w worku: “o kurde, to naprawdę działa!” Wielka radość i szczęście.

Dawca miał ponad 60 lat

Czy po operacji szybko dochodzi się do siebie? Myślę, że każdy ma inne doświadczenia. Ja akurat miałem to szczęście, że u mnie szło to bardzo dobrze. Po dwóch tygodniach byłem już w domu. Oczywiście, kondycja była nienajlepsza, krótkie spacery dało się zrobić, ale kiedy spróbowałem przejść około dwa kilometry poczułem, że jestem jeszcze bardzo słaby. Powoli wracałem do sił. Nową nerkę mam od nieżyjącego dawcy. Wiem tylko tyle, że jest to mężczyzna, który w 2013 roku miał ponad 60 lat.

___

 

Czy rozumiem osoby, które nie chcą zostać żywym dawcą albo rodziny, które nie godzą się na pobranie narządów od ich bliskich po śmierci? Trudno jest mi na to odpowiedzieć. Z punktu widzenia biorcy wiem, jak ważne jest oddawanie narządów, nie tylko ja to wiem, inny biorcy także. Widzimy w tym szansę na uratowanie naszego życia, to dla nas być albo nie być, nasze życie zależy od jednego bezinteresownego “tak”.

Jeżeli chodzi o oddawanie organów zmarłych, trudno jest mi to zrozumieć, zwłaszcza po tym wszystkim, co musiałem przejść. Inaczej moim zdaniem wygląda sprawa żywych dawców. Tu w grę wchodzą lęki i obawy o swoje zdrowie i jakość życia po oddaniu organu. Są oczywiście okoliczności, które pomimo lęków pozwalają na podjęcie tej trudnej decyzji, to szansa na uratowanie życia bliskich. Uważam, że jest to indywidualna decyzja każdego dawcy lub jego rodziny i nie jestem w stanie tego zagadnienia rozstrzygnąć.

Po przeszczepie następuję wiosna życia. Człowiek zaczyna rozumieć, że można żyć bez żadnych dolegliwości. Poprawiają się wyniki, spadają z głowy i serca największe problemy, lęki, obawy. Powracają porzucone plany. Wszystko jest ok. To trochę tak, jakby przez kilka, kilkanaście lat ktoś codziennie wrzucał do plecaka mały kamyk, zbierając całkiem duży ciężar. Człowiek nie jest świadom, jaki ciężar z czasem nosi, ciężar złego samopoczucia, nie jest świadom tego, jak źle się czuje, dopóki po przeszczepie “ktoś nie weźmie nożyczek i tego plecaka nie odetnie”. To wielka ulga fizyczna i psychiczna. Nowe życie. Mało komu życie daje taką szansę.

Ja osobiście skupiłem się na tym, co zawsze odkładałem na drugi plan, bo przecież na wszystko był czas (nic bardziej mylnego). Dotarło do mnie, że mam dopiero 36 lat (a nie aż 36 lat, jak twierdzi większość moich rówieśników) i właściwie przede mną jeszcze kawał życia (mam nadzieję).

Podjąłem studia doktoranckie. Zawsze o tym myślałem, ale nie było czasu i pieniędzy. Kiedy jak nie teraz. Skontaktowałem się z profesorem, który bez wahania zgodził się być moim promotorem. I tak poszło.

Zająłem się działką, tam zawsze jest co robić. Wspólne wypady z córką do kina, na basen itp.  Życie nabrało barw.

Oprócz studiów podjąłem się wykonywania audytów branżowych (przy jednoczesnej pracy na etat). Zajęć mam bardzo dużo, nie nudzę się.

Co możemy wszyscy zrobić, żeby w Polsce przeszczepów wykonywano więcej? Moim zdaniem należy mówić o tym więcej w mediach. Należy sprawić, żeby ludzie widzieli transplantację jako jeszcze jedną metodę leczenia i ratowania życia. Trzeba wyjaśniać proces kwalifikacji i przyznawania narządów, żeby każdy wiedział, że nie jest to takie proste, że jest to skomplikowany proces,  w którym bierze udział wielu lekarzy i instytucji. Niestety ludzie w Polsce podchodzą do tego jak do tematu tabu. Myślę, że dzieje się tak z powodu niewystarczającej świadomości.

Moim zdaniem informacje na temat ilości przeprowadzanych przeszczepów powinny być bardziej dostępne (wiem, że są, ale tylko jeśli naprawdę chce się je znaleźć) dla przeciętnego człowieka. Mamy choćby wspaniałych transplantologów na światowym poziomie, ale przeciętny obywatel nie ma o tym pojęcia.


Bieg po Nowe Życie

Czytaj więcej...
Partnerzy