Bieg po Nowe Życie


Podziel się

Dowiedz się więcej o akcji

Czytaj

Nowe życie Michała

 

– Zupełnie przewartościowałem swoje życie – opowiada Michał Adamski, 40-latek z przeszczepionym sercem.

Michał Adamski urodził się zupełnie zdrowy. Zawsze żył aktywnie, uprawiał różne sporty. Miał 14 lat, gdy zaczął nurkować. Szybko stało się to jego wielką pasją. Zdecydował się związać zawodowo z nurkowaniem, wyjechał z rodzinnego Poznania do Gdyni na studia w Akademii Marynarki Wojennej na kierunku nawigacja i prace podwodne.

Nurkowanie to wspaniała pasja

– Pracowałem na platformach wiertnicznych, latałem do pracy helikopterem. Nurkowanie, zwłaszcza na dużych głębokościach cały czas było moja pasją, spędziłem wiele czasu w Egipcie i Chorwacji. Schodziłem pod wodą na głębokość poniżej stu metrów – opowiada Michał.

W związku z nurkowaniem co roku stawał przed komisją lekarską, przechodził dokładne badania, m.in. RTG klatki piersiowej. Lekarze zwracali uwagę na to, że ma dosyć duże serce.

– Grałem w koszykówkę, jeździłem na rowerze, czułem się dobrze. Lekarze mówili, że mam serce sportowca. Nikt nie zrobił mi echa serca – wspomina mężczyzna.

Wadę serca wykryto podczas rutynowych badań

W 2012 roku podczas gry w sqasha doznał kontuzji, wysunął mu się dysk. Michał miał prywatne ubezpieczenie zdrowotne, placówka, do której zgłosił się z problemem zaproponowała mu wykonanie dokładnego „przeglądu”.

– Po kolei odwiedziłem okulistę, neurologa, aż w końcu trafiłem do pani kardiolog. Pamiętam nawet dokładną godzinę, była 17.20. Pani doktor dokładnie mnie osłuchała, a potem powiedziała, że zrobi echo serca. Kazała mi się położyć na kozetce, zgasiła światło i zaczęła badanie. Trwało to wszystko bardzo długo, przepadła mi wizyta u kolejnego specjalisty. Gdy przed godziną 19 pani doktor siadła za biurkiem, wiedziałem już, że coś jest nie tak – wspomina mężczyzna.

Chciałabym przebadać pana jeszcze u siebie w szpitalu- powiedziała Michałowi. – Kiedy mam tam być? – zapytał. – Jutro o 7 rano – usłyszał.

Wytrenowany organizm długo sobie radził

Następnego dnia Michał leżał już w Szpitalu Klinicznym im. Heliodora Święcickiego. Zaczęły się dokładne badania, m.in. testy wydolności organizmu.

– Fizycznie czułem się świetnie, nie miałem żadnych problemów z wysiłkiem. Jednak badania wykazały kardiomiopatię rozstrzeniową i frakcję wyrzutową serca poniżej 30 proc. – wspomina Michał.

Miał wtedy małe dzieci – w 2010 roku urodził mu się syn, a dwa lata później córka, kupił mieszkanie. – Lekarze tłumili mój huraoptymizm mówiąc, że to poważna choroba. Zapisano mi leki – wspomina mężczyzna. Michał mówi, że lekarze ostrzegali go, że może mieć problem z wyniesieniem córki na rękach po schodach, tymczasem nadal nurkował.

– Mój wytrenowany organizm radził sobie mimo chorego serca. Pierwszy kryzys pojawił się, gdy w pracy w Norwegii skończył mi się jeden z leków. Wtedy poczułem na własnej skórze, co to znaczy płytki oddech. Po powrocie do Polski dostałem burę od lekarzy. Zaczęli mówić, że muszę mieć kardiowerter, urządzenie, które uratuje mi życie w wypadku zatrzymania się serca – wspomina Michał.

Najpierw Chorwacja, potem zabieg

Długo się przed tym bronił wiedząc, że to oznacza koniec nurkowania. Poddał się w 2015 roku. W lipcu pojechał nurkować do Chorwacji, w sierpniu umówiony był na zabieg. Podczas zabiegu lekarz nie krył, że jego serce jest w tragicznym stanie.

– Pierwsze tygodnie życia z urządzeniem były trudne, przeszkadzało mi w zapięciu pasów w samochodzie, bałem się, że wszczepione pod skórę urządzenie nagrzeje się od słońca. Potem się przyzwyczaiłem – opowiada Michał.

Zamienił nurkowanie na motor i żeglarstwo, zimą zaczął spędzać więcej czasu z dziećmi na nartach. – Z czasem zacząłem zauważać spadek wydolności. Zamiast czterech długości basenu mogłem pokonać pod wodą jedną długość basenu – wspomina.

W 2019 roku poleciał na targi w do Kolonii. Po powrocie, w piątek, miał jeszcze wizytę u klienta, ale już się tam źle czuł, bardzo kaszlał. W nocy zaczął mieć problemy z oddychaniem. Okazało się, że w jego płucach zbiera się woda, w szpitalu musieli mu podłączyć wlew dopaminy, leku wspomagającego pracę słabnącego serca.

– To był 11 listopada, a ja pierwszy raz w życiu nie jadłem świętomarcińskiego rogala – opowiada.

Kardiowerter uratował Michałowi życie

Frakcja wyrzutowa serca spadła do poniżej 20 proc., lekarze zaczęli mówić, że konieczne będzie wszczepienie mu pompy HeartMate III. Wszczepienie takiego urządzenie pozwala na opuszczenie szpitala i normalne życie.

– Mimo tak niskiej frakcji próba wysiłkowa na bieżni trwała u mnie kilkanaście minut, mimo że wszyscy byli przygotowani na to, że wytrzymam minutę może dwie – mówi.

W grudniu wybrali się całą rodziną na narty do Włoch. Po szusowaniu na wysokości 2 tys. m n. p. m na parkingu hotelowym w samochodzie zrobiło mu się słabo.

– Gdy się ocknąłem, syn Stasiu płakał, a żona biegała wokół samochodu prosząc po angielsku, by ktoś jej pomógł. Po powrocie do Polski lekarz przeprowadzający kontrolę kardiowertera powiedział mi, że gdyby nie to urządzenie, to bym już nie żył. Doszło do nagłego zatrzymania krążenia, kardiowerter przywrócił pracę serca – opowiada Michał. – Przekonałem się, ze trzeba ufać lekarzom – dodaje.

 

W lutym 2020 roku wybrali się po raz kolejny na narty, ale już nie zjeżdżał, czuł się nie najlepiej. 11 marca miał mieć wszczepioną pompę w Szpitalu Klinicznym Przemienienia Pańskiego UM w Poznaniu. Dzień przed okazało się, że wszystkie planowe zabiegi zostały wstrzymane ze względu na pandemię. Wrócił do domu.

– Czułem się strasznie. Woda zalewała mi płuca i dosłownie topiłem się we własnym łóżku. Niedokrwiony żołądek odmawiał pracy, nawet po zjedzeniu kromki chleba z masłem odbijało m się przed wiele godzin. Spałem na siedząco – opowiada Michał.

Stasiu wezwał karetkę

Michał ponownie znalazł się w szpitalu na Długiej, w bardzo ciężkim stanie. Doszło u niego do zapaści. Lekarze zdecydowali, że życie może mu uratować tylko transplantacja serca. By do niej doczekał, postanowili wszczepić mu stacjonarną pompę wspomagająca pracę serca. To oznaczało konieczność pozostania w szpitalu aż do transplantacji. Walczył o życie. Gdy jego żona odebrała telefon ze szpitala, że ma do niego przyjechać, dostała zawału serca.

– Jestem dumny z syna. Miał wtedy dopiero 9 lat, a zadzwonił po karetkę i doprowadził siostrę do sąsiadów. Potem wyszedł na ulicę, by załoga karetki nie miała problemu ze znalezieniem naszego domu – mówi Michał.

Ratownicy musieli użyć defibrylatora, by przywrócić akcję serca. Żona Michała trafiła do szpitala na Lutycką.

– U mnie codziennie dochodziło do zatrzymania akcji serca, Pamiętam niektóre zdarzenia tak, jakbym był nie uczestnikiem, ale obserwatorem – opowiada Michał. Na szczęście pompa podjęła pracę. Do Michała przyszedł rehabilitant. – Będziemy się pionizować – zapowiedział. Okazało się, że Michał, jeszcze niedawno w pełni sprawny fizycznie, ma problemu ze spuszczeniem nóg z łóżka.

– Nie poddałem się, nie mogłem z tą wystającą z brzucha rurą opuścić pokoju, ale zacząłem ćwiczyć na wstawionym tam rowerze stacjonarnym – mówi mężczyzna. Nie poddał się nawet wtedy, gdy z powodu nieprawidłowego ciśnienia w płucach został czasowo zdjęty z listy pacjentów oczekujących na transplantację. Na szczęście pomogły leki.

Ostatni raz na pompie

Ten dzień Michał będzie pamiętał do końca życia. Skończył właśnie jazdę na rowerku i pił wodę, gdy na salę wpadł bardzo lubiany przez pacjentów doktor Tomasz Urbanowicz, transplantolog.

– Żeby mi to było ostatni raz! – zapowiedział groźnym głosem. Michał zgłupiał. – Ostatni raz na pompie. Szykuj się młody, jest serce – doktor się uśmiechnął.

Michał zdecydował się nic nie mówić żonie, bał się, że nie przeżyje kolejnego stresu. – Całe szczęście, bo kilka godzin po transplantacji konieczny był kolejny zabieg, doszło do komplikacji – wspomina Michał.

Lekarze z Poznania są oddani pacjentom, przyjeżdżają do szpitala gdy tylko są potrzebni, nawet w czasie wolnym. Jeden z lekarzy zamiast na wakacje do Turcji poleciał kiedyś np. wojskową Casą po serce dla pacjenta, nie narzekał, że popsuto mu urlop.  – Ten sam lekarz w dniu, kiedy znalazło się dla mnie serce kończył dyżur i zaczynał urlop. Przyjechał do szpitala, przyszedł do mnie w koszulce z krótkim rękawem żeby powiedzieć, że wsiada do karetki i jedzie po serce dla mnie – opowiada Michał.

Radość z każdego dnia

We wrześniu wrócił do domu. W 2021 roku był dwa razy na Biegu po Nowe Życie. – Zamieniłem nurkowanie na kijki do nordic walking. To teraz moja pasja. Cieszymy się z żona każdym dniem – mówi Michał Adamski.

Portal Transplantologia.info wspiera Aegon Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie S.A.


Bieg po Nowe Życie

Czytaj więcej...
Partnerzy