Historie ludzi


Podziel się

Dowiedz się więcej o akcji

Czytaj

Przeszła przeszczep szpiku i trzy przeszczepy wątroby

 

Magdalena Trębicka mówi, że marzy o zwykłym życiu. O tym, by ugotować mężowi obiad, usiąść za kierownicą samochodu. Ma nadzieję, że to już niedługo będzie możliwe.
O tym, że jest chora, pani Magdalena dowiedziała się przypadkiem. – W Liceum Ogólnokształcącym, w którym się uczyłam był taki zwyczaj, że gdy kończyliśmy 18 lat, szliśmy oddać krew do stacji krwiodawstwa. Też tak zrobiłam, wtedy okazało się, że krwi oddać nie mogę bo mam nadpłytkowość, czyli zbyt dużą liczbę płytek krwi. Lekarz hematolog stwierdził, że wystarczy to obserwować. Przez kilka lat nic się nie działo – opowiada kobieta.

Walka o życie

Przyszedł rok 2005. Kończyła studia. Studiowała dwa niełatwe kierunki, geografię ekonomiczną oraz europeistykę, pracowała na pół etatu, więc nawet nie dziwiło jej to specjalnie, że ciągle czuje się zmęczona. Ale zaczęła tyć, pojawiły się też bóle brzucha tak dotkliwe, że rodzice zawieźli ją na pogotowie. 15 grudnia znalazła się w szpitalu w Gdyni.

– Potem niewiele już pamiętam. Wiem, co się działo z opowieści moich bliskich – mówi pani Magdalena. 21 grudnia przewieziono ją do warszawskiej placówki na Banacha, dzisiaj to Centralny Szpital Kliniczny UCK WUM. Była w śpiączce wątrobowej, musiała być dializowana, bo nerki odmówiły jej posłuszeństwa. Okazało się, że ma zakrzepicę żyły wątrobowej i konieczny jest przeszczep, tylko to może uratować jej życie. Sytuacja była tak zła, że 27 grudnia lekarze zdecydowali się na szybko przeszczepić jej wątrobę od dawcy mającego inną grupę krwi.

Niestety, nie udało się, mimo dwóch tygodni walki o utrzymanie przeszczepu doszło do nie dającej się opanować reakcji odrzuceniowej. Konieczna była kolejna transplantacja. Zdarzył się cud, znalazł się dawca. 9 stycznia 2006 roku odbył się kolejny przeszczep. – Obudziłam się w obecności psychiatry. Nie miałam pojęcia, co w ostatnim czasie się ze mną działo, że jestem po dwóch przeszczepach wątroby, ale przyjęłam to spokojnie. Cieszyłam się, że miałam tyle szczęścia, że dostałam szansę – mówi kobieta.

Nowotwór krwi

Lekarze zaczęli szukać przyczyny pojawienia się zakrzepu. Hematolodzy ze szpitala na Banacha po wykonaniu trepanobiopsji zdiagnozowali u niej nowotwór krwi, osteomielofibrozę charakteryzująca się aplazją szpiku i jego włóknieniem. Tak uszkodzony szpik nie jest w stanie produkować wystarczającej ilości ciałek krwi. Najczęściej chorują osoby w średnim wieku. – Miałam wtedy 23 lata i nie byłam przygotowana na taką diagnozę i na to, co mówili do mnie lekarze – wspomina. To była wczesna faza choroby, więc przez jakiś czas leki, które dostawała sprawiały, że jakoś udawało się nad nią panować. Pojawił się za to kolejny kłopot: problemy z drogami żółciowymi. Pani Magda wiele czasu spędzała w szpitalu, konieczne było zakładanie drenów. Profesor Krzysztof Zieniewicz podjął decyzję o wykonaniu zupełnie nowego zespolenia żółciowo – jelitowego. – To była świetna decyzja. Dało mi to cztery lata dobrego życia podjęłam pracę, zaczęliśmy z chłopakiem myśleć o ślubie – wspomina kobieta.

W 2013 roku dała o sobie znać choroba nowotworowa. – Zaczęłam cierpieć na bardzo silne bóle. Ze względu na powiększoną śledzionę brzuch zrobił mi się tak wielki, że wyglądałam jak kobieta w ciąży. W sklepie ustępowano mi miejsca w kolejce. To było dla mnie bardzo przykre bo wiedziałam, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci – opowiada pani Magda. – Pomimo tego udało nam się wziąć ślub – dodaje.

Razem z lekarzami podjęła decyzję, że podda się transplantacji szpiku. Ma dwóch starszych braci, ale badania wykluczyły, by mogli zostać dawcami. Pozostało szukanie dawcy niespokrewnionego. Znowu zdarzył się cud, okazało się, że w Niemczech mieszka mężczyzna, który jest jej genetycznym „bliźniakiem”. Gdy skontaktował się z nim Bank Dawców Szpiku, podtrzymał chęć zostania dawcą. Po zabiegu nie wszystko poszło idealnie, szpik nie ruszył z taką pracą, jakiej spodziewali się lekarze, co dwa-trzy dni pani Magda musiała mieć przetaczane płytki krwi. Sporo problemów sprawiała gigantyczna śledziona, której nie można było usunąć. Lekarze zdecydowali się zniszczyć ją za pomocą kontrolowanego zawału, to dopiero przyniosło poprawę. W 2016 roku miała jeszcze doszczepiany szpik od tego samego dawcy. – Obcy mężczyzna zdecydował mi się dwa razy pomóc, za co jestem mu niezwykle wdzięczna – mówi pani Magda.

Kolejny przeszczep

Na zdjęciu pani Magda z mamą i bratanicą, które dodawały jej otuchy podczas oczekiwania na przeszczep

Niestety, wróciły kłopoty z drogami żółciowymi, pojawiły się nie dające się opanować zakażenia. – 2017 i 2018 rok to był czas, kiedy wiele miesięcy spędziłam w szpitalu Dzieciątka Jezus na Lindleya, w klinice Immunologii i Transplantologii, gdzie od samego początku opiekuje się mną zespół transplantologów klinicznych. Przez cały czas mojej choroby czuwa nade mną dzielnie i wytrwale moja mama. Zresztą zachorowałam, gdy przeszła na emeryturę i myślała, że wreszcie odpocznie – opowiada pani Magda. – Cały czas dostawałam dożylnie antybiotyki, lekarze nie kryli, że już powoli kończą im się możliwości. Pojawiały się powikłania, m.in. grzybica. Na początku zeszłego roku wpisano mnie ponownie na listę oczekujących na wątrobę. 18 września zadzwonił Krzysztof Zając, koordynator transplantologiczny z informacją, że jest dla mnie dawca wątroby. Byłam już wtedy w szpitalu na Banacha. Ruszyła cała maszyna, lekarze sprawdzali, czy wątroba na pewno nadaje się do przeszczepu. Wrócili z kciukami uniesionymi do góry – wspomina pani Magda.

Profesor Rafał Paluszkiewicz, który z zespołem przeprowadzał zabieg uprzedził ją, że może być tak, że po otwarciu brzucha okaże się, że nie jest w stanie usunąć jej starej wątroby. – Byłoby już po mnie – mówi pani Magda. Trwająca trzynaście godzin operacja na szczęście się udała. Pojawiły się potem komplikacje w postaci krwawienia, lekarze trzy razy ją otwierali, by to opanować, ale przeżyła. Nadal ma w brzuchu dren, bo zespolenie z drogami żółciowymi nie działało tak jak powinno.

– Gdy okazało się, że potrzebny będzie trzeci przeszczep nie było jasne, czy ktoś w Polsce się go podejmie. Rodzina i znajomi rozpoczęli zbiórkę na ewentualne leczenie za granicą. Teraz się to przydaje, bo za radą lekarzy z Banacha leczę się także w Brukseli, u nas w Polsce nie ma takiej protezy dróg żółciowych, której potrzebuję. Do Belgii lecę 9 kwietnia na kolejny zabieg i mam nadzieję, że dren z brzucha wreszcie zniknie – mówi kobieta.

Ma marzenia na kolejne lata. – Marzę o zwykłym życiu. O tym, żeby znowu usiąść za kierownicą samochodu, ugotować mężowi obiad, wyjść z domu do pracy. Moja firma poszła mi na rękę i pracuję na razie zdalnie. Marzyłam o innym życiu, o innej karierze, niż chorowanie, ale w tym wszystkim spotkałam na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi. Na wysokości zadania stanęła też cała moja rodzina, okazało się, że mój mąż jest człowiekiem, który chyba niczego się nie boi – mówi pani Magda. – Mam nadzieję, że moja historia da nadzieję innym chorym przekona ich, że warto walczyć – dodaje.


Bieg po Nowe Życie

Czytaj więcej...
Partnerzy