W nocy się dializował, rano szedł do ratusza
Paweł Kędracki, burmistrz Parczewa jest dziesięć lat po przeszczepie nerki. W wolnych chwilach jeździ na rowerze, a zimą na nartach, zdobywa górskie szczyty.
Jak to się stało, że potrzebował Pan przeszczepu?
– Moja historia niczym się nie różni od innych historii osób borykających się z chorobą niewydolności nerek. Przy okazji badań okresowych okazało się, że wyniki odbiegają od normy i tak się zaczęło. Kilka lat walki o zatrzymanie choroby, około 20 pobytów w szpitalu. Leki, pulsy, ale niestety, tego procesu nie udało się powstrzymać. Najgorszy był moment, kiedy uświadomiłem sobie, czym jest ta choroba, jak obciąża organizm i jak może całkowicie zmienić życie. Wówczas myślałem o chorobie, jej konsekwencjach, nie myślałem o przeszczepie. Kiedy było wiadomo, że czekają mnie dializy, zdecydowałem się na badania pod kątem przeszczepu. W momencie rozpoczęcia dializ byłem już praktycznie na liście osób oczekujących na przeszczep. Tutaj duża zasługa i lekarzy, którzy mnie prowadzili, ale też mojej żony, która wspierała i wspiera mnie na każdym kroku. Dializowałem się pięć miesięcy, wieczorem podpinałem się do cyklera (urządzenie do automatycznej dializy otrzewnowej), rano szedłem do pracy. Już wówczas pełniłem funkcję burmistrza naszego miasta.
Czy po przeszczepie może Pan prowadzić normalne, aktywne życie, realizować marzenia i pasje?
– Czasem odnoszę wrażenie, że jestem o wiele bardziej aktywny niż przed operacją. W lecie jeździmy na rowerze, oczywiście nie wyczynowo, bo nie odczuwam takiej potrzeby, ale zrobienie 60-70 km nie stanowi jakiegoś problemu. Tym bardziej, że lasy i tereny wokół Parczewa świetnie się do tego nadają. Pływam, czy to na basenie, czy też w czasie jakiś wyjazdów „nad wodę”. Przynajmniej raz w roku musimy wyjechać na narty, które są naszą pasją, by przez tydzień ostro się zmęczyć na górskich stokach. Jeśli się uda wygospodarować czas, to w weekendy również chętnie podróżuję po kraju, a już systematycznie wracam w Pieniny, do Krościenka nad Dunajcem, by wejść na Sokolicę, Trzy Korony czy chociażby pojeździć rowerem wzdłuż Dunajca na Słowację do Czerwonego Klasztoru. Trzeba jasno powiedzieć, po przeszczepie nie mam ograniczeń wynikających z operacji. Moja kondycja nie jest kondycją wyczynowca, bo przecież nie ćwiczę wyczynowo, ale jestem przekonany, że jest dobra.
Czy spotyka się Pan z innymi pacjentami po przeszczepach? Może działa Pan w jakimś stowarzyszeniu?
– Nie działam w organizacjach pacjentów po przeszczepie. Natomiast udzielam się w dyskusjach w Internecie na temat przeszczepów, szczególnie nerki. Muszę powiedzieć, że świadomość ludzka na temat przeszczepu jest niska i często mylna. Trzeba więcej uświadamiać i walczyć z bzdurami, jakie czasem pojawiają się w informacjach. Natomiast ze względu na dość małe środowisko, w jakim żyję i stanowisko, jakie piastuje spotkałem się kilkakrotnie z prośbą o pomoc i radę. Chodzi o osoby z terenu naszego miasta czy najbliższej okolicy, które przychodziły do mnie i pytały, jak się czuję, jak wyglądała operacja, czy długo czekałem na nerkę. Pytały, bo albo same się dializują, albo ktoś z najbliższych właśnie zostaje wpisany na listę oczekujących. Tych rad udzielałem, informowałem jak wyglądała procedura, czy też sama operacja. Teraz często przy okazji spotkań, pytamy się nawzajem co słychać, jak się czujemy, czy wszystko jest ok.
Co my wszyscy możemy zrobić, żeby wspierać przeszczep narządów, szpiku, oddawanie krwi? Może potrzebna jest edukacja już w przedszkolu?
– Edukować, uświadamiać oczywiście trzeba od najmłodszych lat, ale nie można zapominać również o akcjach informacyjnych, które będą kierowane do starszego pokolenia. Również do polityków, ale myślę, że także do lekarzy, którzy są przy pacjentach, czy rodzinach w trudnych chwilach życia. Sam współpracuję z Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i autobus do pobierania krwi co miesiąc jest obecny w naszym mieście.
Jaki moment sprzed przeszczepu najbardziej zapadł Panu w pamięć? Może był kryzys, który udało się pokonać?
– Trudno mi odnaleźć w pamięci taki moment, sama operacja przebiegła bez komplikacji, chwilę trwało ustawianie dawki leków, dlatego w szpitalu musiałem być około trzech tygodni. Niestety nie można wszystkiego przewidzieć czy uogólniać, a każdy organizm jest inny i inaczej może reagować.
Natomiast o przeszczepie dowiedziałem się w niedzielę około g. 6.30 rano. Z jednej strony była radość, a z drugiej niepewność. Wsiadłem w samochód razem z żoną, pojechałem 60 km autem do szpitala 60 km, by zrobić bieżące badania. Później już jechałem karetką do Łodzi do kliniki. Kiedy przyjechaliśmy na rogatki miasta, kierowca popatrzył na mnie i spytał, czy wiem gdzie mamy jechać i czy znam Łódź. Obaj wiedzieliśmy, który szpital… i tyle. Powiedziałem: „dzwoń Pan na policję, niech nas poprowadzą”. Tak też się stało, policjanci przejechali i zapytali: „gdzie pacjent do przeszczepu?” Ja siedziałem obok kierowcy, więc tak do końca w pierwszym momencie nam nie uwierzyli. W końcu na sygnale pilotowali nas do szpitala, byłem na czas.
Najważniejsza sprawa, którą trzeba podkreślić na każdym etapie czy choroby, czy późniejszego życia po przeszczepie, to wsparcie rodziny, najbliższych, przyjaciół. Czy to w bardzo trudnych chwilach, ale też na co dzień zawsze mogłem liczyć na wsparcie mojej żony Anny, moich dzieci. Rodzina, najbliżsi są albo sami w sobie motywacją, by walczyć, albo właśnie oni dodają sił i motywują do walki z chorobą. Dlatego też, wsparcia, radości i optymizmu, wielu sił ale i świadomości, że na pewne sprawy nie mamy wpływu i musimy odnaleźć się w nowej rzeczywistości, tym, którzy dializują się i zastanawiają czy decydować się na przeszczep jak również oczekującym na ten telefon z informacją o czekającej operacji – życzę. Wszystko będzie dobrze!
fot. archiwum prywatne Pawła Kędrackiego