Hanna Krajniak: Nowa nerka pracuje świetnie
– Pracuję, podróżuję, uprawiam sporty – opowiada Hanna Krajniak, nauczycielka ze Świebodzina, która żyje z przeszczepioną nerką.
—
Kiedy okazało się, że pani nerki odmówiły posłuszeństwa?
– Miałam 15 lat gdy okazało się, że choruję na cukrzycę. Gdy człowiek jest w takim młodym wieku, miewa problemy z zaakceptowaniem choroby, braniem zastrzyków z insuliną, ograniczeniami w jedzeniu, pilnowaniem cukrów i w ogóle dbaniem o swoje zdrowie. Ja też niespecjalnie się pilnowałam, wyparłam chorobę ze swojej świadomości. W efekcie po jakiś 20 latach chorowania doszło u mnie do schyłkowej niewydolności nerek.
Konieczne okazały się dializy. Lekarze zrobili mi przetoki na rękach. Okazało się jednak, że mam zbyt cienkie żyły. Zapadła decyzja o dializach otrzewnowych. Żyłam na nich półtorej roku.
Czy to było bardzo uciążliwe?
– Na szczęście nie, bo dializom otrzewnowym można poddawać się w domu. W nocy miałam dializy, rano normalnie biegłam do pracy. Poleciałam nawet będąc już na tych dializach na Dominikanę, ale to nie był dobry pomysł. Zabrałam ze sobą specjalne worki, dializowałam się, ale nie pilnowałam przyjmowania odpowiedniej ilości płynów, odwodniłam się. Już przed wylotem do Polski zaczęłam czuć się źle. Nie wiem, jak wytrzymałam taki długi lotem samolotem.
Lecieliśmy z Niemiec. Gdy wylądowaliśmy w Dusseldorfie było już tak źle, że mąż chciał mnie zawieźć do szpitala. Nie zgodziłam się. Stamtąd jechaliśmy do Berlina, a dopiero ze stolicy Niemiec do domu, do Świebodzina. Dostałam zapaści, byłam zatruta mocznikiem, powoli wracałam do siebie.
Sama sobie byłam w tym przypadku winna, opowiadam to ku przestrodze. Nie piłam bo nie czułam pragnienia, a przecież w takich temperaturach człowiek się bardzo poci.
Co pani czuła gdy zadzwonił telefon z informacją, że jest dla pani nerka?
-Pierwszy telefon zadzwonił w październiku 2014 roku. Miałam wtedy zapalenie oskrzeli, co mnie od razu zdyskwalifikowało. Kolejny telefon był 7 grudnia. Dzwoniła moja lekarka, mówiła, że jest nerka, ale dawca jest po różnych przejściach, może mieć nieciekawą przeszłość, zmarł z powodu ropnia płuc. Nerka była oczywiście przebadana. Zapytałam, co by zrobiła na moim miejscu. Powiedziała, że zgodziłaby się. Tak też zrobiłam. To był okres, kiedy już źle się czułam, walczyłam z obrzękami i innymi skutkami niewydolności nerek, musiałam nawet wziąć urlop zdrowotny w pracy. Nowa nerka pracuje świetnie.
Myśli pani o dawcy?
– Oczywiście. Żyję dzięki komuś, kto zniknął z ziemi. Ten mężczyzna był ode mnie o 8 lat młodszy.
Jak wygląda pani zwykły dzień?
– Wstaję rano, jem śniadanie. Potem jadę do pracy. Popołudniami w domu ćwiczę, jeżdżę na rowerze, biegam. Kocham narty. Dużo podróżujemy, w tym roku byłam w Tajlandii.
Wiele osób po przeszczepach mówi, że czują się zobowiązani do tego, żeby edukować społeczeństwo, dawać świadectwo, że narządy pobrane od zmarłych nie są marnowane, że przeszczep to nowe życie. A pani?
– Rozmawiam o tym ze znajomymi, ale też np. ze swoimi uczniami. Uczniowie pytają głównie o takie „techniczne” szczegóły. Dziwią się, że mam teraz trzy nerki i pytają, gdzie jest ta trzecia, przeszczepiona, chcą wiedzieć, co o tym wszystkim sądzi moja rodzina.
Rozumie pani osoby, które zastrzegają, że po ich śmierci nie wolno pobrać od nich narządów do przeszczepów?
– Nie rozumiem. Jeśli umrę, to gdyby tylko coś się z moich narządów do czegoś nadawało, jak najbardziej można je zabrać i komuś przeszczepić.